Praktycznie każda ścieżka duchowa odnosi się do idei nieprzywiązania. I faktycznie, podejmując „drogę powrotną do siebie”, dość szybko przyjmujemy, że choć ważne jest, by dopuszczać do siebie wszelkie przeżycia i pozwalać je sobie doświadczyć, to nie warto „przyklejać się” do tego, co przeżywamy, identyfikować się z tym, obdarzać jakimś szczególnym przywiązaniem czy awersją, która przecież nie jest niczym innym jak inną formą przywiązania.

W sposób lekko ironiczny podsumowuje to Bahauddin w jednej ze swoich porad: Gdy przeżywasz emocje lub zauważasz je w sobie, pamiętaj, że takie emocje są tak samo silnie doświadczane przez ludzi z całkowicie odmiennymi przekonaniami. Jeśli wyobrażasz sobie zatem, że jakaś emocja jest szlachetna czy wzniosła, dlaczego nie uważasz, że ból brzucha jest wzniosłym stanem?

Tak czy inaczej, na duchowej ścieżce wielu z nas dochodzi do momentu, w którym stwierdza: No tak, ale z tym nieprzywiązaniem to nieco łatwiej mieli ci jogini czy mistycy, którzy byli pustelnikami, ascetami czy mnichami, a my – nawet jeśli nie mamy sami rodziny – to mamy bliskich, funkcjonujemy w społeczeństwie itp. itd. Czy w ogóle da się odnaleźć nieprzywiązanie w bliskich relacjach?

Sufi postrzegają jako wartość życie w społeczeństwie, życie rodzinne, zawodowe itp. Zachęcają, by odnajdywać harmonię w życiu wewnętrznym (praktyce duchowej), w życiu zewnętrznym (rodzinnym, społecznym, zawodowym itd.), ale i harmonię pomiędzy życiem wewnętrznym i zewnętrznym. W ten sposób możemy być w tym świecie, ale nie należeć do tego świata. Dlatego też w sufizmie pojawia się idea miłującego nieprzywiązania, wysłowiona przez Inayata Khana. I to owo miłujące nieprzywiązanie ma być rozwiązaniem dylematu bliskie relacje vs nieprzywiązanie.

Choć idea ta na pierwszy rzut oka wydaje się próbą pogodzenia sprzeczności, to tak naprawdę łatwo ją uzasadnić. I to zarówno wychodząc od miłości, jak i od nieprzywiązania.

Gdy chwilę już żyjemy na tym świecie to niewątpliwie zauważymy, że miłość może się realizować tylko w wolności. Gdy istnieje przymus społeczny, ekonomiczny itp., uzależnienie od kogoś to niejednokrotnie „uczucie”, którym kogoś obdarzamy może być bliżej syndromu sztokholmskiego niż miłości. Wolność, która stwarza przestrzeń dla rozkwitu miłości, musi być dwojakiego rodzaju: wolność w relacji z partnerem/partnerką i wolność „od samego siebie”, a więc wolność od swych uprzedzeń, lęków, pychy, od tego wszystkiego, co sufi by określił jako nafs (co niektórzy tłumaczą jako ego).

Z kolei gdy zanurzymy się głębiej w istotę nieprzywiązania, zorientujemy się, że prawdziwe nieprzywiązanie, wyrzeczenie itd. nie wynika z zaciśnięcia zębów, wyparcia, odcięcia się, a – z poznania natury rzeczy. Oczywiście nie chodzi wcale o to, by próbować wszystko (bo po cóż byłby wtedy w praktyce trening etyczno-psychologiczny, który między innymi ma dać na świadomość życiowych priorytetów i spójność z nimi), lecz o uważne i pełne zaangażowania życie. Wówczas, nawet złe życiowe wybory, a może wręcz przede wszystkim one, prowadzą nas ku nieprzywiązaniu. Odkrywamy pustość (bynajmniej nie tę mistyczną) i brak sensu w podjętym działaniu, przez co naturalnie się go wyrzekamy.

Wchodząc w zaangażowaniem i oddaniem w relacje z bliskimi, możemy stopniowo odkryć co w tej relacji jest istotne, a co należy porzucić. By w ogóle powstała możliwość na tego typu pełne wolności zaangażowanie, miłość musi być podszyta przyjaźnią. A podstawą przyjaźni jest akceptacja. Akceptację daje nam doświadczenie zrozumienia drugiej osoby, a to zrozumienie właśnie pozwala doświadczyć miłującego nieprzywiązania. Przekłada się to również na miłość mistyczną. Jak zauważa Hazrat Inayat Khan: „Pokochać a zrozumieć to nie to samo. Ten, kto pokochał [Boga] jest wielbicielem, a ten kto zrozumiał – jest [Jego] przyjacielem” („Bowl of Saki”, 29 lipca).

Share This