Dwa teksty temu pisałem (tutaj) o tym jak pozorny rozwój osobisty czy duchowy może być ucieczką przed faktyczną zmianą. Wyszliśmy od cytatu z Idriesa Shaha: „Większość ludzi, choć by temu zaprzeczyła, nie chce się uczyć. […] Zdają się raczej angażować w aktywności, które odciągają ich od uczenia się. Nazywają te aktywności “studiowaniem”, a skończyliśmy zachętą do poobserwowania w swoim życiu tego na ile to, co uważamy za działania rozwojowe, faktycznie nas rozwija, a na ile odsuwa od faktycznego rozwoju.
Pod jednym z facebookowych udostępnień ktoś zadał ciekawe pytanie, a mianowicie czy są jakieś konkretne objawy owego rozwojowego uciekania. Pytanie jest bardzo dobre, ale nie jest łatwo na nie odpowiedzieć. Temat jest delikatny, a ja bym nie chciał podejmować się oceny kogoś pod tym względem. Dlatego też we wspomnianym tekście zachęcałem raczej do auto-introspekcji na ten temat, a nie podawałem autorytarne rozwiązania. Jednakże możemy się pokusić na pewną odpowiedź. Najogólniej można by odpowiedzieć, że na medytacyjnej ścieżce możemy albo skonfrontować się z pewnymi aspektami siebie albo uciekać. Oczywiście tylko ta pierwsza opcja umożliwia nam rozwój, jak to ładnie opisuje Irina Tweedie w tym fragmencie: „Miałam nadzieję dostać instrukcje w jodze, oczekiwałam cudownego nauczania, a to, co nauczyciel zrobił, zasadniczo sprowadzało się do tego, że zmusił mnie do stanięcia twarzą w twarz z ciemnością we mnie samej, i to prawie mnie zabiło. (…) Poczułam się całkowicie pokonana, aż do czasu, gdy pogodziłam się z tym, co wypierałam przez całe życie. (…) Gdzieś w Upaniszadach, nie pamiętam dokładnie w której, jest zdanie, które podsumowuje całe duchowe poszukiwania: 'Jeśli chcesz Prawdy tak bardzo, jak tonący chce powietrza, zrealizujesz ją w jedną sekundę’. Ale któż chce prawdy tak bardzo? To jest zadanie nauczyciela — rozpalić w sercu nieugaszalny płomień tęsknoty i podtrzymywać go, dopóki nie pozostaną tylko popioły. Ponieważ tylko spalone do pustki serce jest zdolne do miłości. Tylko serce, które przestało istnieć, może zmartwychwstać (…).”
Gdybym się miał pokusić o wyodrębnienie często pojawiających się objawów uciekania to wskazałbym następujące:
1. przesadne dążenie do perfekcji,
2. unikanie gniewu i wypieranie niechcianych myśli i emocji,
3. intelektualizacja / przesadne interpretowanie / tworzenie koncepcji, historii na dany temat (por. przeszkody na duchowej ścieżce),
4. nieocenianie posunięte do wpadania w relatywizm i/lub popychające do niepodejmowania żadnych decyzji i działań,
5. nieumiejętność funkcjonowania poza grupą medytacyjną lub rozwojową,
6. „duchowa/rozwojowa turystyka” (np. jeżdżenie po różnych znanych nauczycielach, by zaliczyć pobyt u nich; ew. sprawdzanie bardzo wielu metod, nie wchodząc głebiej w żadną).
To oczywiście nie wyczerpuje tematu, ale na pewno warto się poobserwować pod kątem tych objawów. Jeśli któryś z nich wymaga Waszym zdaniem rozszerzenia, dookreślenia to dajcie znać w komentarzach. A może dostrzegacie jeszcze jakieś inne objawy, które warto by uwzględnić w tym wyliczeniu?
Dobry początek, a nawet zachęta do poobserwowania siebie. Zgadzam się z Twoją opinią, że często uciekamy w czynności zastępcze, żeby uniknąć konfrontacji z samym sobą i pójścia w stronę prawdziwego rozwoju. jednak dla mnie to bardzo ludzkie i prawdziwe. W każdym z nas drzemie potrzeba posiadania o sobie dobrego zdania, posiadania dobrych wyobrażeń na własny temat, a konfrontacja z samym sobą i tym, czego nie chcemy w sobie dostrzec, burzy nam ten obraz i zmusza do wysiłku, czyli zmiany. Zmiana towarzyszy nam w życiu nieustannie, tempo dzisiejszego życia jest przerażające. ilość informacji, która do nas dociera również jest trudna do przetworzenia. Niewiele jest rzeczy pewnych, a to budzi niepokój. Trudno w takich warunkach pracować nad duchowym rozwojem. Stąd pewnie te potknięcia, sposoby radzenia sobie z trudnościami, unikanie ich. Wierzę w to, że każda osoba, która chce rozwinąć się duchowo, dociera w pewnym momencie do ścieżki, która prowadzi ją we właściwym kierunku. Myślę sobie, że najważniejsze jest uświadomienie sobie, co w życiu jest ważne i czemu warto poświęcać uwagę, energię i czas, a co jest chwilowe, przemijające, mało istotne. Merkantylna rzeczywistość zaburza nam ten obraz nieustannie. Dobrego dnia:)
@Kasia. Tak, to wszystko jeszcze bardziej komplikuje fakt, że właśnie i błądzenie jest częścią naszej drogi do siebie! Byle nie trwało wiecznie 😉
Julia Wahl podesłała mi swój artykuł na podobny temat, pomyślałem, że warto go wrzucić w komentarze dla osób, które chcą poczytać więcej: http://juliawahl.natemat.pl/210405,wszystko-zen-wszystko-mindful-wszystko-om-wszystko-ego-materializm-psychologiczno-duchowy
Maciek, zaciekawił mnie punkt 4-ty, ale nie wiem, jak sformułować pytanie. Coś koło tego, jak rozpoznać granicę między tym, o czym piszesz, a takim nieocenianiem, które wspiera na ścieżce?
Cześć Kasia. Właśnie ta granica może być bardzo płynna i trudno podać konkretne objawy. Bo generalnie fajnie w komunikacji codziennej nie oceniać ludzi i słuchać ich. Na pewno trzeba to obserwować w szerokiej perspektywie. Na pewno też dzwonkiem alarmowym jest to, że przymyka się oczy na działania krzywdzące i nieetyczne, szuka się dla nich wyjaśnienia i niesie to ciche przyzwolenie na nie. Bo możemy nawet rozumieć czyjeś motywy, z czego wynika jakieś zachowanie, ale nie musi to oznaczać np. przyzwolenia na przemoc. Na pewno pewnym dzwonkiem alarmowym jest też myślenie, że wszystko jedno co się zrobi albo co ktoś zrobi albo że ktoś stoi ponad tym, co dla innych dobre i złe. Generalnie najlepszą, choć niestety długoterminową, strategią jest obserwowanie efektów naszych działań. Nie ma prostych recept, liczy się zwiększanie uważności, świadomości i szczerości z samą sobą 🙂 Pozdrowienia!
Myślę, że w uczeniu się życia, ucieczka od świata zewnętrznego jest konieczna,choćby na jakiś czas dla nabrania dystansu w relacji z nim.
Ucieczkę widzę jako środek, ,ale finalnie celem jest zgoda ze światem,czyli zero ucieczek.
„A może dostrzegacie jeszcze jakieś inne objawy, które warto by uwzględnić w tym wyliczeniu?” – pozostawanie w tym samym toksycznym środowisku, związkach, relacjach. Kiedy pracujemy nad zmianą na lepsze, stare się rozpada i zostajemy sami, musimy doświadczyć samotności, bo ludzie, którymi byliśmy do tej pory otoczeni bardzo rzadko idą razem z nami, to wyjątki. Jeżeli nadal utrzymujemy stare relacje to znaczy, że stoimy w tym samym miejscu, niestety.
@Sabina, dziękuję za to uzupełnienie.
Wspaniały i mądry w przekazie artykuł, dziękuję za poruszenie tej kwestii.
Ważne żeby wiedzięc, choć trudne tez jest to,ze, jak piszesz, błądzenie jest częścią Drogi, ale oby nie błądzic za dlugo….Tak to prawda.Oby nie za długo….
Cześć kochani! Jak bardzo dla Was cienka jest granica pomiędzy pożuceniem starych, toksycznych układów (środowiska, związku), a ucieczką przed zwykłym życiem „poza grupą wsparcia”. Bardzo zmagam się z tym tematem. Z jednej strony jest brak zrozumienia ze strony bliskich, ale idealnie byłoby zostać i przetransformować „toksyczność”. Nie wiem czy zostać to będzie hamulec czy postęp, czy odejście będzie porażką, odejściem z miejsca nauki czy oznaką postępu, jak wspomniała Sabina. Co myślicie?
@AgaTha – przepraszam za duże opóźnienie w odpowiedzi, dopiero teraz zauważyłem komentarz. Moja odpowiedź nie będzie też chyba satysfakcjonująca. Poza ekstremalnymi przypadkami, dosyć trudno jest postawić wyraźną granicę kiedy należy wyjść z toksycznych układów środowiskowych (i czy są faktycznie toksyczne), a kiedy byłoby to po prostu ucieczką od swoich zobowiązań. Na pewno w kontekście medytacyjnym mówi się, że warto wypełniać swoje zobowiązania, nie uciekać od życia, nie uciekać od trudnych przeżyć, sytuacji itp. Z drugiej strony czasem największą mądrością jest zabrać się raz na zawsze z toksycznej relacji i zadbać w ten sposób o siebie. Ważne, by samodzielnie zdecydować (w końcu powinien decydować ten, na kogo spadają konsekwencje decyzji) i obserwować efekty tej decyzji. Czasami, z toksycznymi relacjami warto też popracować na psychoterapii. To może pozwolić komuś zobaczyć pewne rzeczy jaśniej.
Bardzo dobry i potrzebny tekst. Sprowadza na ziemię. Wszyscy potrzebujemy takich przypominaczy! Jeszcze dodam że im dłużej Ciebie Maciej czytam – tym bardziej mi się podoba!