Jakiś czas temu, prawdopodobnie koło 2012 roku, prowadziłem pierwszą w krakowskim centrum Otwartej Drogi publiczną medytację uzdrawiającą (prowadziłem wcześniej publiczne za granicą, a w Polsce tylko w małych prywatnych grupach). Na zajęciach w centrum Otwartej Drogi pojawiało się wtedy sporo osób, na dodatek regularnie chodzących, więc też byli dobrze wprowadzeni w zasady i medytacji i sufizmu w ogóle, ale też i samej medytacji uzdrawiającej. Podczas owej medytacji medytuje się w intencji osób chorych, które wyraziły zgodę na medytację w swojej intencji. To pierwsza ważna zasada. Druga ważna zasada to, że nie myśli się o nich jako o osobach chorych, a raczej jako o kimś, kto przechodzi przejściowe trudności. Trzecia to, że nie medytuje się w intencji osób będących uczestnikami medytacji, ponieważ oni niejako pełnią w tej medytacji służbę dla innych. Uczestnicy medytacji doskonale wiedzieli o tych zasadach, ale mimo tego ponad połowa uczestników (z kilkanaście osób) zapytała mnie czy można zgłosić siebie. Hmmm, pomyślałem sobie wtedy – to jednak jest symptomatyczne, że tyle osób ma poczucie, że potrzebowałoby ukojenia, uzdrowienia, wzmocnienia…
Jakże trudno jest – wbrew pozorom – zadbać o siebie na wielu poziomach. Jeśli czytaliście moją książkę „Duchowość na co dzień” to wiecie, że zaczynam ją od historii-przypowieści z życia wziętej o tym jak istotne jest to, byśmy poświęcali czas tylko dla siebie. Nie wydaje się to wzniosłe, a może nawet ktoś pomyśleć, że jest egoistyczne, ale suficka koncepcja służby, którą praktykujemy w ramach Otwartej Drogi, jest 3-stopniowa. Pierwszym aspektem służby jest służba sobie. Drugim – służba innym. Trzecim – służba ścieżce, a w szerszym rozumieniu – służba wszystkiemu temu, co dobre. Gdy brakuje któregoś z tych elementów, nasza duchowa ścieżka niedomaga.
Samo zadbanie o siebie ma wiele aspektów. To i zadbanie o zdrowie, ciało, siłę, rozluźnienie, o to co jemy i czy się poruszamy. Ale i zadbanie o umysł, zarówno od strony emocjonalnej jak i intelektualnej. Zadbanie o relacje, umiejętność prawidłowej komunikacji, a wcześniej umiejętność dopuszczania do siebie przeżyć. I co ważne – zadbanie o siebie to także kwestia znajomości swoich wartości (nie tych wyuczonych, a tych, które naprawdę są dla nas ważne) i poszukiwanie spójności z nimi.
Jeśli brakuje Wam tej umiejętności zadbania o siebie to nie czujcie poczucia winy. Pomijając już fakt, że poczucie winy nie jest zbyt kreatywnym przeżyciem, to i wielcy (choćby np. mój ukochany Inayat Khan) poświęcając się dla innych czy dla idei, zapominali np. o swoim zdrowiu. Ale może warto sobie wyznaczyć na najbliższe 40 dni czillę (medytacyjne zadanie/wyzwanie), w której zdecydujecie się zająć jednym (tylko jednym na razie) prostym aspektem dbania o siebie. Może to być zmiana jednego nawyku żywieniowego, a może wypalanie o połowę mniej papierosów, a może zadbanie o to, by mieć choć 15 minut tylko dla siebie każdego dnia. Itp. Itd. Powodzenia!
Bardzo ciekawy i potrzebny tekst, dziękuję za niego!
„Poczucie winy nie jest zbyt kreatywnym przeżyciem” – to bardzo ważna dla mnie uwaga, ostatnio uczę się, czym to uczucie zastępować (zrozumieniem, poprawą, przeprosinami – ogólnie rzecz biorąc braniem odpowiedzialności); to zdanie będzie mi przypominać o tym, żeby zamiast poczucia winy przywoływać poczucie odpowiedzialności.