Jakiś czas temu poddałem pod dyskusję temat „joga i medytacja dla osób z zaburzeniami i chorobami psychicznymi”. Nie chciałem dawać gotowych rozwiązań, autorytarnie formułować jakiś wniosków, bo temat jest delikatny i nawet jeśli ja czy ktokolwiek się zetknął z jakimś rozwiązaniem to nie znaczy, że jest ono dla wszystkich. Obiecałem podsumować dyskusję, która przetoczyła się przez komentarze, komentarze na mojej stronie na facebooku, a nawet korespondencję mailową i osobiste rozmowy. Podsumowując, chcę raczej zebrać ważne myśli, które się pojawiły niż dawać gotowe rozwiązania (których nie ma). Dla utrzymania pewnego porządku wypowiedzi, pozwalam sobie napisać to w punktach, ale hierarchia punktów jest raczej związana z czasem, w który pojawił się wątek w dyskusji niż z wagą danego punktu.
Żałuję, że nie udało mi się podsumować dyskusji na bieżąco, ponieważ umknęło mi większość myśli, która pojawiła się wtedy na facebooku, dotarłem do komentarzy na blogu i niektórych maili, które dostałem.
Uwagi ogólne
1. Temat niewątpliwie okazał się bardzo ważny, wywołał bardzo szeroki odzew, którego „odpryski” dochodzą do mnie czasem jeszcze dziś (ktoś pisze lub zwraca się do mnie osobiście, odwołując się do tamtego artykułu).
2. Niewątpliwie spektrum określenia „zaburzenia i choroby psychiczne” jest bardzo szerokie i dużo łatwiej byłoby dyskutować w kontekście konkretnych zaburzeń. Wówczas na pewno można by dać bardziej konkretne odpowiedzi, formułować pewne wnioski, choć i tak trzeba pamiętać, że pomagamy nie „na chorobę”, ale konkretnej osobie.
Praktyka asan przy zaburzeniach i chorobach psychicznych
1. Tak jak pisałem we wspomnianym tekście, nie widzę zasadniczych przeciwskazań do praktyki asan dla większości osób z zaburzeniami, a nawet chorobami psychicznymi. Na pewno przydatna byłaby pomoc doświadczonego nauczyciela jogi z odpowiednią wiedzą psychologiczną lub pracującego w ścisłej współpracy z psychologiem klinicznym lub psychiatrą.
2. Na pewno u takich osób mogą pojawić się problemy z uważnością, słaba świadomość ciała, czasem autoagresja w mniej lub bardziej subtelnych formach.
3. W tradycji jogi/medytacji praca z ciałem, obok modlitwy lub rytuałów, była filarem procesu wracania do równowagi.
4. W kontekście zaburzeń nerwicowych świetny artykuł o praktyce asan napisał Marcin Mlak, jeśli go jeszcze nie czytaliście to koniecznie to zróbcie – jest tutaj. Ciekawą informacją, której się dowiedziałem z tego artykułu jest to, że asany nasilają działanie antydepresantów i środków uspokojających. Trochę zapomnianej chyba obecnie pracy wykonał w tym kontekście choćby Tadeusz Pasek, jeden z powojennych prekursorów jogi w Polsce.
5. Trzeba pamiętać też o doświadczeniach Wilhelma Reicha, który podejmował się psychoterapii za pomocą pracy z ciałem i szczególnie oddechem, więc być może warto w tym kontekście zastanowić nad możliwością użycia do pracy terapeutycznej synchronizacji ruchu z oddechem oraz pranajamy.
Praktyka medytacji i praktyk pokrewnych przy zaburzeniach i chorobach psychicznych
1. Tu ponownie warto to zaznaczyć – na pewno najbardziej wartościową pracą byłoby rozważanie pracy medytacyjnej lub przeciwskazań do niej przy szczegółowych przypadkach, ale rozmiar tego podsumowania i czas nie zezwala mi na rozpiskę tego zagadnienia tak szeroko. Ale jeśli masz doświadczenia (jako pacjent/uczeń, jako nauczyciel medytacji lub klinicysta) z pracą medytacyjną z danym zaburzeniem, napisz do mnie, korzystając z zakładki kontakt.
2. Niewątpliwie w wielu tradycyjnych ścieżkach podejmuje się ten temat, przynajmniej w części wypadków. Często stykamy się z praktyką kontrolowanego stawania twarz w twarz z tym, co wyparliśmy, po odpowiednim wcześniejszym przygotowaniu. Często jest używana prosta praca z ciałem, modlitwa lub powtarzalne symboliczne rytuały.
3. Jeżeli można w ogóle tak powiedzieć to ogólne stanowisko mistycyzmu wobec praktyki osób z zaburzeniami lub chorobami psychicznymi jest niejednoznaczne. Z jednej strony założenie jest takie, by przyjmować do praktyki osoby, które są samodzielne i radzą sobie z życiem społecznym, a z drugiej strony (a) z perspektywy psychologicznej możliwość nauczenia takiej osoby koncentracji, daje możliwość oczyszczenia umysłu oraz (b) z perspektywy metafizycznej doświadczenie koncentracji na rzeczywistości metafizycznej (koncepcja Boga, napiszę dwa słowa na ten temat niedługo) daje z tej perspektywy adeptowi możliwość doświadczenia łaski. (zrozummy się dobrze – w punkcie b nie chcę wchodzić w dyskusję o istnieniu Boga, tylko przedstawić jedną z perspektyw w tradycyjnych szkołach medytacyjnych).
4. Warto pamiętać o doświadczeniach autora pierwszego polskiego podręcznika do jogi, Wincentego Lutosławskiego, który zaczął praktykę ze względu na swoje zaburzenia, pisze o tym np. we wstępie do swojej książki „Rozwój potęgi woli”. Przeczytajcie tutaj.
5. Warto wspomnieć o dobrych efektach praktyki medytacji uważnościowej u osób z depresją, więcej pisze o tym tutaj Marta Piotrowska.
6. Warto też zwrócić uwagę na ten artykuł, w którym mężczyzna cierpiący na schizofrenię i praktykujący wg wskazań Thich Nhat Hanha dzieli się swoimi doświadczeniami z medytacją w schizofrenii.
7. Moim zdaniem zawsze w przypadku zaburzeń i chorób psychicznych standardową drogą powinien być kontakt z psychiatrą, psychologiem klinicznym czy psychoterapeutą. Niestety istnieje też spora grupa osób, którym konwencjonalne terapie nie pomogły przez wiele lat i dlatego zwracają się ku medytacji. Choćby ze względu na tę grupę osób warto podejmować tę dyskusję.
8. Na pewno medytacja, szczególnie odpowiednio dobrana i umiejscowiona w szerszym kontekście praktyki, ma olbrzymi potencjał leczący, może nawet nie tylko zaburzenia, a choroby psychiczne. Natomiast nie odważyłbym się dać ogólnego zalecenia wszystkim osobom cierpiącym na określoną chorobę, żeby medytować. Trzeba pamiętać, że tradycyjnie praktyka jest przekazywana w bardzo bliskiej relacji nauczyciel-uczeń, jeżeli tak się nie dzieje to pojawiają się sytuacje, o których pisze Tomek Barczak w tym artykule.
Pozwalam sobie przytoczyć kilka wypowiedzi, które padły w trakcie dyskusji:
Piotr zwraca uwagę na niezbyt udolne leczenie konwencjonalne i opisuje co mu pomogło, odnosi się też do wspomnianej perspektywy metafizycznego doświadczenia łaski (we fragmencie o mahamantrze):
„Może zacznę od wyjaśnienia, iż (…) przez 9 lat, stawiano mi najrozmaitsze podejrzenia, ale żadnej pewnej diagnozy. Od nerwicy, przez depresję, schizofrenię, po borderline. Słyszałem też że jestem właściwie zdrowy, a moje stany wynikają z (…) wysokiej wrażliwości (…). Mam za sobą okres leczenia lekami, potem okres przerwy od leków i znów z lekami. Obecnie, od prawie trzech lat unikam wszelkich leków, z przeciwbólowymi włącznie. (…) Przez długi czas nie podchodziłem do ćwiczeń koncentracyjnych/medytacyjnych, gdyż uważałem, że na to za wcześnie. (I zapewne tak było.) Choć niezupełnie, gdyż miałem wcześniej do czynienia z chińskim qi-gong (również w bezruchu), ale nie potrafiłem tego jakoś powiązać z jogą. Potem zacząłem po prostu koncentrację na oddechu, ilekroć przysiadałem na ławce w lasku komunalnym. (…) Przedłużając swoje praktyki koncentracji na oddechu, zapragnąłem czegoś głębszego i zacząłem koncentrację świadka, czy jak to się nazywa. (metoda polegająca na odnajdywaniu coraz subtelniejszych powłok swojej istoty, poprzez zdanie sobie sprawy z: „jeżeli obserwuję ciało, nie mogę być ciałem, jeżeli obserwuję umysł, nie mogę być umysłem… etc.” I ta metoda bardzo mi się spodobała. Jest prosta w swej istocie, nie jest męcząca, a jednocześnie przynosi mi wielki spokój i spotkanie z samym sobą. Z początku praktyka w czasie „gorszych dni” nie była możliwa, lecz ostatnio, się to zmieniło. (…) Moim skromnym zdaniem, praktyka koncentracyjna (…) jest bardzo dobrym rozwiązaniem dla każdego, kto tylko jest na to gotowy (czyt. ma już siłę i wytrwałość, aby ją podjąć). Daje to pewien dystans do życia i choć problemy w żadnym razie nie znikają, to mogą się stać mało istotne. Być może daje zrozumienie, że ból jest częścią istnienia i nie da się od niego uciec. Być może daje, w większym lub mniejszym stopniu, możliwość akceptacji swoich dolegliwości, jako części boskiego planu (…). Cennym elementem w pracy nad sobą, było poznanie Gaudia-Wisznuizmu i odkrycie Maha mantry (Hare Kryszna, Hare Kryszna, Kryszna Kryszna, Hare Hare, Hare Rama, Hare Rama, Rama Rama, Hare Hare) i choć nie jestem inicjowanym Wisznuitą, to często powtarzam tę mantrę w ciągu dnia, co również jest cenną metodą na koncentrację w mało sprzyjających okolicznościach.”
Natalia mówi o zaletach praktyki jogi i medytacji w kontekście zaburzeń lękowych:
„Ja od 12 lat zmagam się z nerwicą lękową. Joga bardzo mi pomogła i pomaga nadal. Zawsze po praktyce czuję ten upragniony spokój. Ujjayi nieraz pomogło mi wyjść z nakręcającego się ataku paniki. Co do medytacji: uważam, że w przypadku takim, jak mój – tzn. kiedy umysł jest wyjątkowo nadaktywny – jest to zbawienie. Staram się medytować codziennie i choć czasem jest to bardzo trudne (zapanowanie nad umysłem) to zawsze czuję się lepiej.”
Anna zwraca uwagę na delikatność materii, którą tu operujemy, na niezbędną w procesie cierpliwość i na dobór odpowiedniego nauczyciela, przewodnika, terapeuty; zwraca także uwagę na powagę wątku etycznego w praktyce:
„(…) Joga jest potężnym (…) narzędziem, trzeba z nim pracować bardzo uważnie i ostrożnie.
3. Konieczny jest dystans i pokora. Zero zadufania, pychy.
4. Czas jest kluczowym czynnikiem, nic na skróty. Nie wolno działać pochopnie. To jest proces, który trwa latami, prawdopodobnie całe życie. Każdy ma swój indywidualny czas dochodzenia do różnych etapów, nie można się porównywać z innymi, nie wolno uśredniać.
5. Jamy i nijamy, czyli po prostu „droga cnoty”, są tym, od czego trzeba zacząć, jeśli chce się pójść dalej w praktyce, już nawet poziomie pranajamy. Bez uzdrowienia codziennego postępowania można sobie (i innym) zrobić krzywdę.
6. Trzeba bardzo uważać, kogo wybiera się na nauczyciela i w jakiej grupie się pracuje. Jest naprawdę mnóstwo „fałszywych proroków” i sekciarstwa nastawionego komercyjnie w tej dziedzinie (…)”
Niraham stara się przeanalizować problem pracy medytacyjnej z perspektywy swojej znajomości pracy Grofa, zwracając przy okazji uwagę na potrzebę fachowej pomocy:
„Grof jest zwolennikiem podejścia, w którym takie trudne graniczne doświadczenia się podsyca, by pod okiem psychoterapeuty mogły wybrzmieć, wyjść na światło dzienne spod dywanu… Moim zdaniem joga jest jedną z technik, które działają właśnie w ten sposób. Być może subtelnie i powoli, ale jednak… Kluczowa jednak jest tutaj właśnie owa pomoc – psychoterapeuty, przewodnika (…). Bez tej pomocy takie doświadczenie może być (…) niebezpieczne. Jednak z pomocą kogoś, kto przeszedł podobny proces, albo nawet „ma wgląd w ludzkie serca” – takie doświadczenie prowadzi owszem przez zniszczenie, ale przez zniszczenie czegoś, co jest sednem problemu, aż po jakąś swoiście rozumianą nową jakość istnienia.”
Piotr zwraca uwagę, że niejednokrotnie farmakoterapia może być potrzebna:
„Jest ona po prostu sposobem, aby przetrwać. Rozwiązaniem tymczasowym. Bez niej często jakakolwiek zmiana nie będzie możliwa, bo nie będzie sił aby podjąć wyzwanie. Ktoś dotknięty depresją kliniczną, nie będzie praktykował medytacji ani asany, bo jemu zwyczajnie nie chce się żyć, a co dopiero praktykować.”
Aga, ze swojej perspektywy, krytykuje pewną postawę nauczycieli:
„Zawsze mnie denerwują stwierdzenia nauczycieli (różnych nurtów), „no to jest praktyka no ale dla zdrowych”. Przede wszystkim jest to stygmatyzujące i wykluczające, i wynika z niezrozumienia, braku wiedzy.”
Potraktujcie ten tekst jako zachętę do dalszej dyskusji. Nie ukrywam, że interesowałyby mnie dłuższe wypowiedzi o praktyce medytacyjnej przy konkretnych zaburzeniach lub chorobach – zarówno pacjentów/uczniów, jak i terapeutów, psychiatrów, nauczycieli jogi i medytacji. Można je wrzucić w komentarze, można przysłać mi mailem.
Temat interesujący i odpowiedzialny.
Wydaje mi się, że w przypadku jogi i medytacji oferowanej osobom z zaburzeniami psychicznymi, trzeba mieć na uwadze podobne założenia, co w przypadku psychoterapii.
W przypadku psychoterapii zakłada się inne cele na kontinuum tzw. osób zdrowych – neurotycznych – zaburzonych osobowościowo – zaburzonych psychotycznie.
W przypadku osób zdrowych i neurotycznych, czyli o względnie silnym ego/self, cenne są doświadczenia takie, jak: zmniejszenie koncentracji na sobie, doświadczenie szerszej łączności/przynależności, osłabienie mechanizmów obronnych, konfrontacja ze sobą itp. Przejściowy stan częściowego zatracenia „ja”, doświadczenia transcendentalne, mogą być rozwijające.
Tymczasem w przypadku osób zaburzonych osobowościowo i psychotycznie podstawowym celem jest wzmacnianie granic ego/self, poczucia odrębności, wzmacnianie dojrzalszych mechanizmów obronnych. Osoby te doświadczają permanentnej ontologicznej niepewności i nie ma sensu im tego nasilać. Tu stan częściowego zatracenia „ja” może wzmagać lęk i zaburzenia.
Wydaje mi się, że proponując głębiej zaburzonym osobom doświadczenie jogi i medytacji, warto wziąć to pod uwagę i skonsultować się z innym specjalistą. Nie czuję się upoważniony wypowiadać w sprawie jogi czy medytacji, ale być może istnieje dla tych osób nieco inna, sprzyjająca wzmacnianiu self, forma medytacji.
Dziękuję Karol za bardzo rzeczowy komentarz.
Oczywiście kwestia pomocy komukolwiek, a co dopiero pomocy osobom bardzo potrzebującym, jest bardzo delikatną sprawą i nie może sprowadzać się do eksperymentów na żywej tkance.
Uzupełniając kwestie medytacji – są oczywiście różne formy i rzeczywiście bez czucia swoich granic nie można ich porzucać, trzeba wówczas pójść w pracę, która te granice wzmacnia i takie formy pracy również oczywiście znajdziemy, przynajmniej w tradycyjnych ścieżkach. Tak czy inaczej ja bym się nie odważył dać jakiejś ogólnej reguły a propos medytowania osób z zaburzeniami osobowości czy osób psychotycznych. pozdrawiam serdecznie
Karol, mógłbyś podać znaczenie terminu „ontologiczna niepewność” ? Z góry dziękuję 🙂
(gr „óntos on” = ‘rzeczywiście będący, istniejący’)
Nie jestem pewien, co dokładnie znaczy w filozofii, ale w psychologii chodzi o permanentną niepewność co do własnego istnienia, wrażenie jego kruchości, niejasne poczucie własnych granic, lęk przed rozpadem własnego „ja”.
To pojęcie pojawia się w filozofii egzystencjalnej i fenomenologicznej (np. Heidegger, Ingarden). Na gruncie terapii humanistycznej pojawia się np. u I. Yaloma i R. Lainga (ten drugi specjalizował się w psychoterapii humanistycznej osób psychotycznych, zob. książka „Podzielone Ja”).
Mam nadzieję, że cokolwiek rozjaśniłem.
Dziękuję za wyjaśnienie, natomiast jeszcze w kwestii niejasnego poczucia własnych granic, to chodzi o brak poczucia własnej tożsamości – własnych preferencji, wartości, poglądów itp. ? Taki brak jasnego obrazu własnej osoby i jej cech ? A co za tym idzie kwestia niestabilności tej wewnętrznej tożsamości, czy też pewnego mniej lub bardziej wyraźnego braku wewnętrznej spójności ?
Nie wiem Tomku, czy dobrze rozumiem pytanie, ale w przypadku osób głębiej zaburzonych lub chorujących psychicznie (nie przepadam za tymi określeniami), to niejasne poczucie granic może oznaczać wszystko, co wymieniłeś plus wątpliwości, co jest moim Ja, a co nim nie jest, gdzie się zaczyna, gdzie kończy. Nie oznacza to, że te osoby czują tak nieustannie.
Polecam zapoznanie się z publikacjami na PubMedzie. Temat jest intensywnie badany. Przykładowe publikacje:
– Effect of yoga therapy on plasma oxytocin and facial emotion recognition deficits in patients of schizophrenia ( http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3768223/ ),
– Protocol to evaluate the impact of yoga supplementation on cognitive function in schizophrenia: a randomised controlled trial ( http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4342363/ ) – bardzo cenne badanie, bo spora próba badawcza i z randomizacją,
– Effects of weekly one-hour Hatha yoga therapy on resilience and stress levels in patients with schizophrenia-spectrum disorders: an eight-week randomized controlled trial. ( http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/25364946 ) – na ochłodzenie zapału, bo konkluzje niesprzyjające,
– przeglądówka: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3608162/
Ogólna przeglądówka pierwsza z brzegu w choroba neuropsychiatrycznych: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3555015/
Miłej lektury 🙂
Dzięki Kuba. Przy czym to badania dotyczące zasadniczo praktyki asan, warto by poszukać w PubMed czy są jakieś dane a propos praktyki medytacji w kontekście zaburzeń lękowych i chorób psychicznych. pozdrowienia!
Pozwolę sobie przekleić mój dodany 4 dni temu komentarz pod Twoim artykułem Maćku (https://maciejwielobob.pl/2017/10/uwaznosc-od-czego-zaczac/), nieco go modyfikując:
Ja bym dodał jeden komentarz z własnego doświadczenia, osoby mającej od 14 lat zaburzenia dwubiegunowe i różne nerwicowe objawy oraz osoby od 13 lat medytującej / używającej różnych narzędzi jogi, rozumianej czy to jako 8 stopniowa joga Patanjalego, z którą mam styczność od 13 lat, czy też tybetański Bon, który praktykowałem przez 6 lat, czy też wreszcie uniwersalny sufizm Otwartej Drogi, z którym mam styczność od 6 lat, czy też mając kontakt właśnie z psychoterapią zarówno indywidualną jak i grupową – również od wielu lat (psychoanalityczna, psychodynamiczna, behawioralno-poznawcza, focusing, psychoterapia transpersonalna i ostatnio, od niedawna regresing metodą Leszka Żądło, który najbardziej z wszystkich tych metod psychoterapii mi pomaga). Teraz z perspektywy czasu wiem jedno i jestem co do tego w 100% przekonany (a temat omawiałem z kilkunastoma psychoterapeutami / psychologami / bioenergoterapeutami, kilkoma nauczycielami medytacji oraz kilkoma osobami dość ciężko zaburzonymi psychicznie [schizofrenia w różnych odmianach, zaburzenia afektywne dwubiegunowe] ). NAJPIERW trzeba zbudować swoje ego – rozumiane tutaj jako swoją osobowość / personę / mocne granice własnej tożsamości – to z czym się utożsamiamy (w sensie wartości, przekonań, preferencji, itp.) + popracować z wypartym materiałem mentalno-emocjonalnym, a zatem warstwą przekonań i rozczłonkowanych (wypartych) części osobowości, głównie w obszarze wypartych emocji, które to wyparcia biorą się w większości z błędnych przekonań wynikających z różnych trudnych / negatywnych doświadczeń z różnych okresów życia. Jeśli ego jest zaburzone (rozczłonkowane), jak było wiele lat w moim przypadku, to NAJPIERW trzeba przejść niestety dość żmudny i bolesny proces psychoterapii, kt. MOŻLIWY jest również pod okiem obrego nauczyciela medytacji (o ile zna dogłębnie psychologiczny kontekst praktyk, których naucza) od razu (pomijając zachodnią psychoterapię), ale jeśli nie mieszka się z nauczycielem medytacji np. w aśramie, czy nie ma się z nim częstego, regularnego kontaktu, bo np. nie żyje w tym samym mieście, to TRZEBA zacząć od psychoterapii z psychoterapeutą, a czasem i najpierw sięgnąć (jak było wiele lat w moim przypadku) po farmakologię pod okiem psychiatry (i tutaj mała dygresja – warto być selektywnym i krytycznym wobec psychiatrów [podobnie zresztą jak i wobec psychoterapeutów i nauczycieli jogi / medytacji], bo część z nich nie ma aktualnej wiedzy farmakologicznej i zapisuje leki starej generacji, mające znacznie więcej skutków ubocznych niż te nowej generacji, a również zdarza się, że psychiatra nie ma pogłębionej wiedzy psychologicznej i niestety nie potrafi pokierować na odpowiednią do potrzeb osoby psychoterapię. Miałem ogromne szczęście, że po dwukrotnych zmianach lekarza, w końcu trafiłem na świetnego psychiatrę, kt. posiada oba wyżej opisane atrybuty). Są różne formy psychoterapii, dostosowane do poziomu świadomości i potrzeb / zaburzeń danej osoby, ale ostatecznie psychoterapia, nawet ta zachodnia, i tak dochodzi na poziom tak zwanej psychoterapii transpersonalnej, gdzie jak już wstępnie zintegrujemy swoje ego (na poziomie wypartego materiału mentalo-emocjonalnego) + określimy jego granice / wartości / normy, hierarchię celów, itp., to jesteśmy w stanie powoli wykroczyć poza ego i tutaj wchodzą już do działania wszelakie ścieżki jogiczne / medytacyjne / mistyczne jako pogłębienie / rozwinięcie tych wyższych, ponad personalnych czy też transpersonalnych stanów świadomości.
Jak ktoś nie ma tego świadomości i np. ma mocno rozczłonkowane ego (co przejawia się w formie różnych psychoz, konfliktów wewnętrznych, dwubiegunowości, itp.), a zaczyna medytować, to może z dużym prawdopodobieństwem pogłębić swoje psychozy i katatoniczne stany i w takim kontekście medytacja może być szkodliwa, a nie pomocna. Polecam serdecznie np. książkę Kena Wilbera „Niepodzielone”, gdzie poszczególne etapy rozwoju świadomości (od najbardziej rozczłonkowanych / zaburzonych, do najbardziej zintegrowanych / harmonijnych) są dobrze i szczegółowo opisane, wraz z sugerowanymi formami psychoterapii / medytacji, w zależności od danego poziomu. Pozdrawiam serdecznie.
Zdecydowanie najpierw trzeba coś wypracować, a potem można to „porzucać”. Jest nawet piękny fragment w „Bowl of Saki” Inayata Khana na ten temat – piszę z pamięci, więc może być nazbyt wiernie: „Wyrzeczenie się tego, co nie możemy osiągnąć, nie jest wyrzeczeniem, a słabością”. Najpierw musi nastąpić rozwój etyczno-psychologiczny, a potem możemy mówić o metafizycznych doświadczeniach. Trzeba też pamiętać, że anihilacja ego czy umysłu nie jest pozbyciem się tych jednak bardzo użytecznych funkcji, a raczej zmianą na zasadzie, że opanowujemy je na tyle, że nam służą, a nie posługują się nami 😉 Niedługo skrobnę parę słów o rozpuszczaniu się z perspektywy mistycznej i tam na pewno zaznaczę ten wątek. pozdrowienia
Pewnie mi się oberwie, ale czekam Macieju, na twój komentarz w kontakcie jogi i doświadczenia psychodelicznego. I nie pisze tego bez kontekstu ponieważ te substancje pod okiem specjalisty również miewają dobre rezultaty. Szanuję. Pozdrawiam .
E, czemu oberwie… To, że nie osobiście nie używam i nie jestem fanem to nie znaczy, że jestem przeciwnikiem użycia psychodelików. Temat jest skomplikowany o tyle, że psychodeliki oczywiście mogą być pomocne, gdy stosowane w odpowiedni sposób (i mamy na to także dowody naukowe), a mam wrażenie, że dużo osób, które je stosuje, szuka jednak pewnych przygód. No i nie wiem czy mieszanie pracy z psychodelikami z jogą, jest dobrym pomysłem, nie mam w tym zakresie doświadczeń, a do tego to dwa odrębne podejścia do człowieka, stosujące inne metody. Czasami z takich mieszanek podejść wychodzi więcej kłopotów niż korzyści. Ale to chyba temat na więcej niż komentarz, jeśli chcielibyśmy go potraktować poważnie, a do tego pod tym artykułem, który jest na inny temat, nie chciałbym rozwijać tego wątku, żeby nie rozrzedzać zasadniczego tematu. Pomyślę w wolnej chwili kiedyś czy jakoś nie stworzyć gdzieś pola do dyskusji na ten temat. Pozdrowienia!
Dzięki Maciej. Pewnie nie chce rozmawiać tematu głównego jednakże można połączyć chec odmiennych stanów świadomości, i chęć rozwoju duchowego, razem z tak zwanymi zaburzeniami psychicznymi itd. (Anyway cierpliwie czekam ,ewentualnie proszę o podpowiedz czy ktoś tym tematem się zajmowal ) . Namaste
Wiem, że się powtórzę, ale jednak się powtórzę 😉 Cytując jedną z wypowiedzi:” “Grof jest zwolennikiem podejścia, w którym takie trudne graniczne doświadczenia się podsyca, by pod okiem psychoterapeuty mogły wybrzmieć, wyjść na światło dzienne spod dywanu… Moim zdaniem joga jest jedną z technik, które działają właśnie w ten sposób. Być może subtelnie i powoli, ale jednak… Kluczowa jednak jest tutaj właśnie owa pomoc – psychoterapeuty, przewodnika (…). Bez tej pomocy takie doświadczenie może być (…) niebezpieczne. Jednak z pomocą kogoś, kto przeszedł podobny proces, albo nawet „ma wgląd w ludzkie serca” – takie doświadczenie prowadzi owszem przez zniszczenie, ale przez zniszczenie czegoś, co jest sednem problemu, aż po jakąś swoiście rozumianą nową jakość istnienia.” Z własnego doświadczenia mogę napisać, że psychoterapia może się świetnie uzupełniać z rozwojem uważości i koncentracji w praktyce medytacji, chociaż nie zawsze niestety odwrotnie… (czasem mechanizmy obronne osoby są na tyle silne, że nawet praktyka uważności i medytacji bez wsparcia powyżej opisanej prowokatywnej pracy psychoterapeutycznej może nas poprowadzić na manowce i iluzję rozwoju, gdy przebiegłość mechanizmów obronnych jest silniejsza niż siła koncentracji i uważności danej osoby i zamiast prowadzić nas w głąb pracy z własnym „cieniem”, prowadzi nas do ucieczki od niego). Mi np. paradoksalnie najbardziej pomogła i wciąż pomaga medytacyjno-uważnościowo-wglądowa konfrontacja np. z muzyką z okresu, w który doświadczałem największego pomieszania umysłu (w okolicach 14-16 roku życia) mając satanistyczno-nazistowskie poglądy i słuchając black metalu i muzyki hate core, bo np. świadoma medytacja nad taką muzyką, już z poziomu zwiększonej uważności i koncentracji jest w stanie wprowadzić człowieka we wgląd w to co kryło się emocjonalnie pod warstwą całej tej nienawiści i gniewu, który był na powierzchni i innych przytłaczających emocji. Więc jak widać np. w moim wypadku, nie wysoko wibracyjne mantry i modlitwy, a najbardziej możliwie chora forma ekspresji najbardziej ekstremalnych zespołów grających mroczną muzykę dała i daje mi powolne rozpuszczanie swojego bólu i innych poblokowanych w ciele i umyśle historii emocjonalnych, co jak by nie było stoi nieco w sprzeczności do takiego medytacyjnego podejścia wznoszącego umysł przez pewne harmonizujące praktyki. I też byłbym ostrożny z tym co głoszą niektórzy nauczyciele medytacji, że nie powinniśmy w sobie podsycać czy „podlewać” negatywnych emocji, jak gniew, nienawiść, zazdrość itp. Ok, zgadzam się, tyle, że czasem osoba zaburzona psychicznie / emocjonalnie nie jest w stanie doświadcza wyżej wymienionych emocji, więc najpierw powinna właśnie nauczyć się dopuszczać je do siebie, ale może to być trudne jedynie siłą same intencji, więc np. praca właśnie z określoną jakością dźwięku (muzyki) zawierającej określoną jakość emocji (np. gniew, smutek, itp.), może poprowadzić osobę ku połączeniu się z odczuwaniem tej emocji i dopuszczeniem jej do siebie / zaprzestaniem tłumienia. Znowu powyższe przykłady pochodzą z mojego własnego doświadczenia, ale omawiałem te przypadki również z terapeutami, z którymi pracowałem / pracuję i oni są zgodni co do tego, że to na inne osoby również może w podobny sposób działać. Także podsumowując – nie ma prostych rozwiązań w zaburzeniach psychicznych i poza cierpliwością i wytrwałością, kluczowe jest rozwijanie pewnej wnikliwości w badaniu tego czy coś na nas faktycznie działa, czy jedynie wydaje się nam, że na nas działa, co niestety bywa bardzo trudne jeśli jest się osobą zaburzoną psychicznie, i tutaj jest bardzo istotna rola relacji nauczyciel-uczeń lub / i psychoterapeuta – pacjent, bo wnikliwy i doświadczony nauczyciel medytacji lub psychoterapeuta z dużym prawdopodobieństwem będzie w stanie odczytać / zanalizować czy dane narzędzie faktycznie działa i zmienia funkcjonowanie ucznia / pacjenta, czy niekoniecznie (+np. wywiad środowiskowy wśród rodziny/przyjaciół ucznia/pacjenta, jeśli nauczyciel / psychoterapeuta ma do niego dostęp i możliwość zbadania, czy te zmiany są faktycznie widoczne w życiu ucznia / pacjenta, czy to jakaś jego kolejna iluzja czy racjonalizacja). A ostatnią kluczową rzeczą o której chciałbym również wspomnieć jest rozróżnienie między rolą psychologa a psychoterapeuty. Zauważyłem, że wielu, nawet szeroko wykształconych ludzi nie rozróżnia tych obu zawodów, a jest to kluczowe wg mnie przy pracy nad sobą osoby chorej psychicznie. Należy pamiętać, że studia psychoterapeutyczne, to niemalże osobna ścieżka, trwająca zwykle między 3 a 5 lat i ucząca konkretnej pracy w konkretnym nurcie psychoterpaeutycznym, ukierunkowanym na konkretne przypadki zaburzeń czy konkretne poziomy świadomości pacjenta, i można zostać psychoterapeutą nie będąc psychologiem, chociaż oczywiście studia psychologiczne mogą pomagać w byciu dobrym psychoterapeutą. Natomiast sam psycholog posiada bardziej ogólną wiedzę psychologiczną i może np. również nauczyć nas pewnych kompetencji społecznych jak asertywność, budowanie pewności siebie czy poczucia własnej wartości, ale nie posiada stricte wiedzy psychoterapeutycznej, co w moim odczuciu jednak bardzo ogranicza jego/jej kompetencje w pracy terapeutycznej, a szczególnie w kontekście osób zaburzonych psychicznie, chociaż akurat tą uwagę chciałbym bardziej odnieść do osób też i zdrowych, które często o tym podziale nie wiedzą. Ok, to by było na tyle. Dzięki za wytrwałość, jeśli dotarliście do końca tego wpisu 😉
Dzięki Tomku za tak obszerny komentarz. Odniosłeś się tu do wielu ciekawych wątków, ja nie będę wszystkich komentował, ale parę słów sobie pozwolę napisać 🙂 Przede wszystkim na pewno nie zaszkodzi raz jeszcze podkreśli rozróżnienia między psychologiem a psychoterapeutą. Bo faktycznie czasem gdy komuś zalecam terapię to mówi, że „był już u psychologa” i jak wiercimy temat to często się okazuje, że to było bardziej poradnictwo albo coś w ten deseń, a nie psychoterapia. Oczywiście większość psychoterapeutów jest po psychologii, ale nie każdy psycholog to psychoterapeuta, to wymaga dodatkowej formacji, która trwa minimum 4-5 lat.
Druga sprawa to pisałeś o tych kwestiach „niskich/wysokich wibracji”. Ja sam w ogóle nie przepadam za tym określeniem, że coś ma „wysokie wibracje” – bardzo często służy wielu osobom do wypierania swojego cienia i do życia w pewnym oderwaniu od rzeczywistości. (Oczywiście wiadomo, że w wielu wypadkach jak najbardziej należy dokarmiać się pewnymi bardziej pozytywnymi wrażeniami, nie zaprzeczając jednak tym mniej pozytywnym.)
A trzecia sprawa to dzięki za ten komentarz, bo pokazuje też jak bardzo nie da się podawać jednej recepty dla wszystkich, o czym zresztą wspominałem w komentowanym tekście.
pozdrowienia!
A ja chciałem, Ci podziękować m. in. za ten wpis, bo naprowadził mnie do poznania motywów moich motywów. Długo szukałem. Ciekawe jest, jakie życie jest proste, a umysł tak wszystko komplikuje. Dużo odpowiedzi znalazłem też na portalu zaburzeni. Teraz kiedy, już mam świadomość, co ze mną się dzieje, mogę dalej nad sobą pracować i to w pełni świadomie. Nie chcę wdawać się w szczegóły na forum publicznym, więc jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.