Gdzieś około 2013/2014 roku, pewne prestiżowe (dodam, że niebranżowe, żeby uciąć potencjalne plotki) medium zaproponowało mi napisanie cyklu płatnych (co nie jest normą) artykułów z cyklu „asana na… (dolegliwość)”, co trochę mnie zmroziło, z racji, że od zawsze byłem na barykadach przeciwko takim uproszczeniom. Jednak, żeby zmrozić mnie bardziej redaktorka naczelna zaproponowała pierwszy temat „Asana na depresję”. Oczywiście propozycja współpracy z tym medium była bardzo korzystna (i finanse ok, i wśród znanych i szanowanych autorów), ale musiałem odmówić grzecznie, acz dobitnie, wyjaśniając dlaczego nie mogę czegoś takiego napisać (tym bardziej, że redakcja nie musi tego wiedzieć, bo nie mają specjalistów w tej dziedzinie). Pani redaktorka, mam wrażenie, chyba delikatnie jednak obraziła się na mnie za takie postawienie sprawy, przez co dla owego medium już nigdy nie napisałem, ale za to nie zrobiłem nikomu krzywdy.
Dlaczego nie mogłem napisać takich artykułów?
1. Przede wszystkim nie ma żadnego (!) zaburzenia czy choroby, które można wyleczyć 1 asaną. Napisanie czegoś takiego byłoby wprowadzeniem ludzi w błąd, czego moim zdaniem nauczyciel nie powinienem robić, a bardziej się czuję nauczycielem niż pisarzem/autorem (stąd moja swoboda twórcza musi być w ramach odpowiedzialnego nauczania).
2. Już szczególnie nie można wyleczyć 1 asaną depresji, która jest poważną chorobą. W ogóle depresji asanami nie wyleczymy, możemy najwyżej odpowiednio dobraną (wcale nie żadne wygięcia w tył na non-stopie jak niektórzy sugerują!), łagodną praktyką jogi, wspomóc leczenie. Dużo większy potencjał bedą miały pranajama, medytacja i praktyki zmiany postaw i zachowań, ale też raczej jako wsparcie leczenia, a nie coś zamiast.
3. Co więcej, dosyć ryzykowne jest nawet formułowanie zestawów asan, sekwencji na dany problem. Bo czyż nie ma różnicy czy realizujący tę sekwencję jest 30-letnim maratończykiem czy może 18tką z obniżonym nastrojem, a może młodą mamą karmiącą albo 80-letnim emerytem z problemami z krążeniem? Czyż nie ma znaczenia czas praktyki, obciążenie życiowe, problemy towarzyszące, pora dnia, czas od ostatniego posiłku i szereg innych czynników? Czyż nie mamy bardzo indywidualnego rozkładu napięć w systemie mięśniowo-powięziowym? Sekwencja jest zawsze dla danej osoby czy grupy osób, a nie na zaburzenie. Dlatego nawet ryzykowne jest formułowanie sekwencji „na coś” dla wszystkich, dla każdego. Oczywiście czasami rozpisane sekwencje profilaktyczne lub terapeutyczne są one przydatnym materiałem edukacyjnym, ale warto przy nich zaznaczyć, że to tylko przykładowa sekwencja, komu może pomóc (a może nawet kogo się konkretnie miała na myśli, układając dany zestaw asan) i jak je realizować, na co zwrócić uwagę i że przy poważniejszych problemach dobrze się skonsultować ze specjalistą, zależnie od rodzaju problemu – nauczycielem jogi, fizjoterapeutą lub lekarzem. A przy projektowaniu sekwencji, którą będą robić osoby, które nie znają naszego systemu pracy i na które nie będziemy przecież patrzeć i korygować, musimy uwzględnić to, by wybrać taką praca, która nawet źle zastosowana nikomu nie zaszkodzi.
4. Przy całej wielości profilaktycznych i terapeutycznych zastosowań jogi (w szerokim rozumieniu, nie tylko asan) musimy też zachować pokorę i pamiętać, że nie jest ona panaceum na wszystko (zresztą paneceum – jak zapewne już się zorientowaliście – nie ma).
3. Do czego to się wszystko sprowadza? Do odpowiedzialności nauczyciela. Nauczyciel nie powinien składać „marketingowych” obietnic bez pokrycia. Nauczyciel zasadniczo nie powinien też robić wobec swoich uczniów rzeczy, co do których nie ma pewności, jakie efekty dadzą. Widziałem niestety odwrotność tej sytuacji w wielu odsłonach i uczniów wychodzących z zajęć rozbitych fizycznie lub psychicznie. Na szczęście więcej widziałem nauczycieli odpowiedzialnych i przejętych swoją rolą. Pamiętajcie, że nie jest błędem przyznać się do jakiejś niewiedzy i odesłać ucznia do odpowiedniego źródła. Błędem jest eksperymentować na nim. Ja sam, choć nauczam z moich współpracowników najdłużej, jeśli jest potrzeba to odsyłam np. do mojej żony Agnieszki, która jest lepszym specjalistą w wielu dziedzinach terapii jogą (szczególnie w kontekście pracy z powięziami) albo do innych osób, które mogą wesprzeć daną osobę. Czasem zdarza mi się pytać o radę moich uczniów, którzy są specjalistami w jakiejś dziedzinie. Tak nakazuje mi odpowiedzialność.
Czytam z przyjemnością teksty pisane tak klarownym, czystym językiem, i o treści równie przejrzystej.. I takichże wartościach zaaplikowanych w codzienność.
I za to Cię właśnie Maćku cenię w Twoim nauczaniu – za Twoją pokorę i patrzenie na ucznia i jego uwarunkowania wielowymiarowo i holistycznie oraz w taki nie „marketingowy” sposób. Nie to co poniektórzy „wielcy” nauczyciele jogi / medytacji czy to polscy, czy to zagraniczni, którzy zamiast pokory i holistycznego podejścia, reprezentują sobą, to, co ja nazywam „przerostem ego nad treścią”. I niestety również miałem okazję poznać kilku takich nauczycieli. Więc oby było więcej nauczycieli jogi / medytacji, czy lekarzy patrzących na dane zagadnienie / zaburzenie szeroko, dogłębnie i indywidualnie, a nie „książkowo” i „z szablonu”. Pozdrowienia ! 🙂
Dzięki, Tomku, za miłe słowa. I oczywiście podzielam Twoje życzenie – niech będzie jak najwięcej współczujących specjalistów od pomocy innym z szerokim spojrzeniem 🙂 Pozdrowienia!
Dzięki za szczery artykuł Maćku 🙂