Pojawia się obecnie, szczególnie w nurtach tzw. neoadwajty spojrzenie na ścieżkę, że ponieważ doświadczenie Świadomości przez duże Ś (nie w sensie świadomości empirycznej), Absolutu itp. jest doświadczeniem w pełni naturalnym to na ścieżce „nie trzeba nic robić”. Jest tu odrobina prawdy – niczym nieuwarunkowana Obecność jest naszą perfekcyjną naturalnością, ale reszta jest nieco przekłamana, ot taka (pseudo)duchowa racjonalizacja. Zresztą życie guru, na którego neoadwajta często się powołuje – Ramany – zaprzecza takiej idei. Bo Ramana po osiągnięciu oświecenia… poszedł się uczyć. (dlaczego to już temat na osobny wpis)
Ponieważ jestem prostym człowiekiem i do tego sufim, pozwolę sobie odnieść to relacji miłosnych między ludźmi. Gdy mamy 2 kochające się osoby to nawet, gdy faktycznie to jest miłość, to nie wystarczy. Bo z jednej strony musimy zadbać o tą swoją wrodzoną zdolność do kochania i ją pielęgnować, a z drugiej jednak trzeba usunąć pewne przeszkody z drogi, żeby przez nie nasza relacja się – mówiąc kolokwialnie – nie posypała. Nie inaczej jest na ścieżce. Pominięcie tego wątku z jednej strony pielęgnowania Miłości czy Obecności, a z drugiej usuwania przeszkód z drogi, robi z jedności „wszystko jedno”. A to totalnie nie to samo.
Oczywiście jest też pułapka w drugą stronę – skupienie się tylko na przeszkodach i wysiłku ich pokonywania, a ścieżka to owszem i wysyłek, ale i bezwysiłkowość, a wszystko to w indywidualnych dla każdego z nas proporcjach (co uniemożliwia uniwersalną receptę na te proporcje , ech!). I oczywiście są takie ścieżki o charakterze redukcyjnym, które mogą nas dobrze poprowadzić – takimi drogami były chociażby sankhja czy joga klasyczna. Ja akurat nie jestem wielkim fanem drogi usuwania jedynie przeszkód, bo z czasem robi się ona siermiężna i nieco… smutna. Natomiast niezależnie jaką drogą podążacie jest ryzyko zafiksowania się na usuwaniu przeszkód, które stwarza nam wrażenie, że jest ogromnie dużo do zrobienia, zanim dotrzemy do celu. Podczas, gdy tak naprawdę my pracujemy na różnych poziomach. Jako sufi bym powiedział, że naraz – choć na różnych etapach w różnych proporcjach – pracujemy na poziomie nafs (psyche), serca i ducha.
Do tego sama metafora ścieżki bywa nieco myląca, bo sugeruje, że musimy wykonać jakąś skończoną liczbę kroków i dochodzimy do celu. W rzeczywistości jest nieco inaczej. Otóż musimy postawić pewne kroki, ale nie po to, by gdzieś dojść (bo i tak mamy dojść de facto „z powrotem”), ale by się pewnych rzeczy oduczyć, a innych nauczyć. Dzięki temu doświadczamy w pewnym momencie choćby chwilowych przeskoków na „równoległy tor”. Z czasem, z kolejnymi krokami, te przeskoki są bardziej trwałe. I to o ten równoległy tor właśnie chodzi. Tym bardziej, że ścieżka nigdy się nie kończy.
A dlaczego się nie kończy? Znów odwołajmy się do metafory dojrzałej, pięknej relacji miłosnej. Gdy dobrze będziemy pielęgnować swoją miłość, usuwać przeszkody na jej drodze i docieramy do etapu związku, w którym jest nam w tej relacji naprawdę dobrze, jest naszym schronieniem i źródłem głębokiego spełnienia, czy wtedy zakańczamy nasz związek, rezygnujemy z niego? Zdecydowanie nie, po prostu cieszymy się wspólną relacją i dalej o nią dbamy. Dokładnie tak samo jest na duchowej ścieżce.
Gdy ścieżka Cię trochę przytłacza i właśnie przychodzą myśli, że przecież jeszcze tyle przede mną do celu. To zadaj sobie pytanie gdzie i po co się spieszysz. Gdy kogoś kochamy i jesteśmy kochani, to nawet w najlepszym związku mamy lepsze i gorsze czasy. Czasem mamy mniej pieniędzy niż potrzebujemy, czasem się zdarzają jakieś nieszczęścia naszym bliskim, czasem my lub partner/ka straci pracę, dziecko się poważniej rozchoruje, czasem mamy długotrwałą kumulację niekorzystnych okoliczności itp. Możemy w związku z tym czekać na idealny czas na kultywowanie związku i cieszenie się nim, na mityczną emeryturę, idealizowanie wyprowadzki dzieci z domu, na cokolwiek innego, co sobie wyobrażamy, że nam polepszy sytuację, albo możemy brać co najlepsze z tego, co teraz. Z mojej perspektywy nieprzyjęcie takiej postawy życiowej (brania co najlepsze z tego, co mamy) jest okrutnym marnowaniem bezcennego czasu, jedynego nieodnawialnego zasobu. Nie inaczej jest na duchowej drodze. Połącznie z Absolutem masz cały czas – to teraz je kultywuj, a pracuj z tym, co przychodzi na bieżąco.
Powodzenia!
PS W rzeczywistości doświadczenie Absolutu – z mojej perspektywy – jest też doświadczeniem, które jest poza kategoriami istnienia i nieistnienia z jednej, a jedności (niedualności) i wielości (dualności) z drugiej. Ale to może znów temat na osobny wpis.

