Jest takie angielskie określenie, które nie wiem czy ma swój polski odpowiednik: „arrival fallacy”. Oznacza ono złudzenie, że gdy coś zrealizujemy, zakończymy jakiś etap, jakieś zadanie, to zapewni nam to szczęście. Gdy wyjdziemy za mąż/ożenimy się, gdy osiągniemy jakieś stanowisko, gdy kupimy/wynajmiemy większe mieszkanie, gdy skończymy ten projekt, gdy będę więcej zarabiać, gdy skończę studia, gdy przejdę na emeryturę itp. itd.

Pomijając już fakt, że często te projekty, których ukończenie ma zagwarantować szczęście, bywają odsunięciem uwagi od rzeczywistego problemu do rozwiązania (np. gdy moi znajomi przestali się kochać i ich małżeństwo przestało funkcjonować, wierzyli jeszcze, że dokończenie budowy domu da im spełnienie), to prawda jest stosunkowo prosta. Upraszczając odrobinę: szczęście musisz odnaleźć w drodze, u jej końca go nie ma.

Niesatysfakcjonujące życie prowadzące do zamknięcia jakieś ważnego zadania, nie da satysfakcji po zamknięciu zadania. Nuda i rutyna przez całe życie zawodowe, nie da pasjonującego życia na emeryturze. Brak miłości w małym mieszkaniu, magicznie nie zmieni się w rozkwitającą piękną miłość, gdy przeprowadzimy się do dużego.

Szukaj więc tego, co daje Ci szczęście już po drodze. Nie oznacza to, że droga nie ma mieć wybojów, trudów itd. To naturalna część życia, także po zrealizowaniu pewnych celów. Tak czy inaczej, powtórzę raz jeszcze: szczęścia szukaj już na drodze, a nie na jej końcu. Od razu szukaj satysfakcjonujących relacji, pracy itp., wolności życia i realizacji swoich ważnych potrzeb (także potrzeb ducha). Lepiej żyć niż całe życie czekać.

Share This