Swego czasu często mawiałem, że należy być wobec ciała (i nie tylko ciała) łagodnym, ale nie pobłażliwym. Łagodność oznacza tutaj nic innego jak ahimsę, niekrzywdzenie, nieagresję wobec – w tym wypadku – ciała.
A agresja wobec ciała może być różnoraka. Można się z ciałem szarpać, starać się „cisnąć” na 101%, za bardzo „jechać” na krawędzi (jestem przeciwnikiem „working on the edge” Erica Schiffmana), nie umieć odpuszczać, nie startować od akceptacji. Ale agresją wobec ciała może być też zaniedbanie czy fizyczne czy świadomościowe jakiegoś obszaru. Jednak pamiętajmy, że rację ma J. Brown, pisząc, że „gentle is the advanced”!
Jak jednak wyważyć, by praktykować łagodność, a nie pobłażliwość? Kluczem jest odpowiedzialność i akceptacja. Skorzystajmy z mądrości tradycji sufich, którzy mówią, że początkiem duchowej ścieżki (a przełóżmy to, że każdej świadomościowej ścieżki, bo przecież taką są nawet same li tylko asany jogi) jest skrucha, ale nie żadne poczucie winy, tylko skrucha w sensie odpowiedzialności.
Sufi uważają, że są 3 filary skruchy:
(1) doświadczenie skruchy w sercu,
(2) ustne przeprosiny,
oraz (3) działanie skoncentrowane na zrywaniu więzów, z tym co niewłaściwe.
Jak to przełożyć na asany? Musimy zauważyć, dopuścić do siebie swoje słabości, swoje przeżycia związane z nimi, objąć świadomością całe ciało i zaakceptować to, że są obszary bez świadomości. Niektórzy by doradzili nawet, by w jakiś sposób przemówić do swego ciała, przeprosić je za to i owo (za brak uwagi przede wszystkim, a może za przedmiotowe traktowanie) i/lub za to i owo mu podziękować. A następnie skoncentrować się właśnie na zrywaniu więzów z tym, co niewłaściwe. I tu najtrudniej jest to zrobić z łagodnością i akceptacją. Thomas Gordon, słynny psycholog i specjalista od wychowania, pisze w swoim sławnym „Wychowaniu bez porażek”: “Kiedy jakiś człowiek przeżywa wobec innego człowieka prawdziwą, niefałszowaną akceptację i pozwoli mu ją odczuć, ma możność stać się dla niego ogromną pomocą”. To jest właśnie to, co warto czuć do swojego ciała i do siebie w ogóle, zrywając z tym, co niewłaściwe. Posłuchaj swojego ciała, posłuchaj dyskomfortu, zauważ co niewłaściwe, ale nie oceniaj się. Otul się akceptacją tak, jakbyś nią otulił ukochaną osobę! Wtedy możesz doświadczyć prawdziwej, mądrej łagodności. Takiej praktyki jogicznej Ci życzę!
Maćku, czytanie Twoich refleksji jest po prostu uskrzydlające! dziękuję za każdą z nich.
Dzięki, Ania, za miłe słowa! 🙂
Tutaj w ogóle można by zahaczyć też o wątek szeroko pojmowanego kochania i respektowania siebie i swoich granic. W naszej kulturze często albo nasze granice są deptane w dzieciństwie przez rodziców i wychowawców (pokłosie modelu pruskiego), albo później przez takiego czy innego kapłana, który nam wmamia, że mamy kochać jedynie bliźniego i Boga, a niekoniecznie samych siebie (bo niby mamy „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”, ale jednak rzadko, albo i wcale się nie porusza tego wątku miłości do siebie właśnie, że to niby egoizm i egocentryzm, a przecież to nieprawda, jeśli oczywiście ta miłość do siebie nie oznacza narcyzmu, czy robienia innym krzywdy czy przykrości bo „kocham” siebie, itp.).
Tak, to prawda. To zahacza jak najbardziej o kwestię miłości do siebie, która – nie ma co ukrywać – jest bardzo trudno. Często łatwiej nam przychodzi zaakceptować lub pokochać kogoś innego niż siebie, lecz oczywiście tej miłości do innych pozbawionej komponentu miłości do siebie, będzie zawsze coś brakować. Ileż to związków rozsypało się przez to.