Podczas mojego poprzedniego spotkania z jednym z moich nauczycieli – Mahmudem Khanem, w naszej rozmowie powiedział on, że Hazrat Inayat Khan był niczym Mozart mistycyzmu, manifestował w swoim nauczaniu piękno, ale i pewnego rodzaju naiwność. Określenie to wydało mi się bardzo trafne. Jednakże nie oznacza to bynajmniej, że naiwność zaprowadzi nas do duchowego spełnienia.
Z perspektywy mistycznej powiedzielibyśmy, że są dwa rodzaje naiwności. Jedna jest pewnego rodzaju ignorancją, niedojrzałością, wyrażoną w definicji terminu „naiwność” w Słowniku Języka Polskiego PWN: „zbytnia prostota, szczerość i łatwowierność”.
Drugie znaczenie to pewnego rodzaju naiwność, która wynika z czystości. Termin czystość w naszej kulturze kojarzy nam się z moralnością, ale dla jogina, mistyka jest związany z oczyszczeniem umysłu (lub w niektórych szkołach – powiedzielibyśmy – z oczyszczeniem energetycznym), które owocuje doświadczeniem wewnętrznego spokoju, niczym nieuwarunkowanej obecności poza identyfikacją z ciałem, emocjonalnością, umysłowością, pełnionymi rolami itd.. Doświadczeniem, w którym – jak mówią sufi – nic nie istnieje oprócz Boga (Absolutu), tylko Bóg (Absolut) istnieje. Stąd ten rodzaj naiwności wiąże się z głębokim zaufaniem i akceptacją.
Po raz kolejny widać, że naśladownictwo zewnętrznej formy nie przyniesie zamierzonego efektu, raczej praca nad uwalnianiem się od uwarunkowań i identyfikacji, uprzedzeń, oczekiwań itd. Powodzenia!
Wskrzeszam naiwność każdego wieczora, by móc zasnąć, a każdego ranka ona umiera. Naiwności dziecięca, wiaro w anioły, utracona! Jakże za tobą tęsknię! Jakże życie bez Ciebie jest straszliwe i nie do zniesienia!
Ale co sprawia, że rano umiera? Że nie może pozostać wskrzeszona? Może trzeba wyeliminować jakiś czynnik, który ją uśmierca rankiem?
Tak bardzo poszukiwałem prawdy, że udało mi się w zasadzie wszystko bardzo skutecznie zanegować. Nawet to, że nauczyłem się sprawnie wchodzić w medytację nie pomogło. Wszystko umiem sobie wytłumaczyć racjonalnie, naukowo i zanegować z ostrością brzytwy Okhama. To dla mnie życiowy dramat. Trudno z tym żyć. Czuję z wielką mocą bezsensowność istnienia i okrucieństwo istnienia tego złego Świata, przepełnionego bólem i strachem od najmniejszych stworzeń. Czuję, że żyję w piekle.
Rozumiem. Istotnie poszukując prawdy można pójść drogą redukcji (czym nie jestem, jednak to tradycyjna – choć siermiężna – metoda np. sankhji czy jogi klasycznej), która – gdy noga się poślizgnie – może stać się nihilizmem. Dlatego czasami warto sięgać po nauczycielskie wsparcie, samodzielność jest oczywiście wartością, ale skorzystanie ze wsparcia jest czasem największą mądrością. Nie wiem czy miałeś nauczyciela i dlaczego sprawna technika medytacji i sprawny umysł pchnęły Cię w taką stronę. Świat oczywiście jest pełen cierpienia, ale ma też swoją drugą twarz. Pozdrowienia!
Również pozdrawiam i oczekuję kolejnych wpisów, zwłaszcza poświęconych sufizmowi, bo mało kto w Polsce zgłębia powiązania jogi z tym nurtem.
P.S.
Oczywiście wciąż kontynuuję poszukiwania, zakładając, że to do czego pewności nie ma, może okazać się złudzeniem.
Powodzenia!