W kilku postach, m.in. tutaj, wspominałem o trzech ścieżkach mistycznych: ścieżce wiedzy, ścieżce działania i ścieżce miłości. Dla wielu szkół, ze szczególnym wskazaniem na indyjskie tradycje bhakti i szkóły sufickie, szczególnie istotna jest ścieżka miłości, zazwyczaj identyfikowana (słusznie) z mistyczną, boską, absolutną miłością. Jednakże sufi uniwersalni doradzają nam, by odnajdywać harmonię i w życiu wewnętrzym i zewnętrznym, jak również poszukiwać równowagi między jednym a drugim. Co więcej życie zewnętrzne, nasze codzienne funkcjonowanie w pracy, rodzinie itp. jest z jednej strony weryfikacją efektów naszej praktyki formalnej, siedzenia w medytacji i wpierających je psychologicznych i duchowych ćwiczeń, a z drugiej samo jest bardzo cenną okazją do nieustającej praktyki.
Dlatego praktykując ścieżkę miłości nie ograniczajmy się do jej do rzeczywistości mniej lub bardziej abstrakcyjnych doświadczeń mistycznych. Dlaczego by nie praktykować bezwarunkowej, czystej miłości wobec swoich bliskich, męża, żony, dzieci? Miłości bez oczekiwań niczego w zamian, miłości, która porzuca obawę przed byciem odrzuconym, ośmieszonym, miłości bez chronienia siebie, miłości pomimo wszystko? Miłości, która jak zauważa apostoł Paweł, „[…] cierpliwa jest, łaskawa jest, […] nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą[; ] wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, […] nigdy nie ustaje”. Czyż, pomijając aspekt mistyczny, nie jest to coś, co mogłoby stanowić sens naszego życia? Czyż, jeśli nie potrafimy wyzwolić takiej miłości wobec swoich bliskich, czy naprawdę będziemy w stanie kochać Boga/Absolut? Czyż medytacyjna metafizyka nie uczy nas, by dostrzegać boską/absolutną esencję za każdą formą, z którą się spotykamy?
Podobno niektórzy nauczyciele suficcy, gdy przychodził do nich uczeń, pytali się czy był już zakochany. Jeśli nie był to odsyłali go do domu… Powodzenia na ścieżce miłości. Nieustającej, bezwarunkowej miłości, zaczynając od siebie i najbliższych.
Ja z wlasnego doswiadczenia dodalabym, aby rozgraniczyc „nieustajaca milosc” na te wobec ludzi (istot zyjacych generalnie), ktorym ta milosc w jakikolwiek sposob sluzy oraz nas nie rania . vs milosc wobec osob, ktore sie z nami w jakis sposob nie licza czy sprawiaja bol. W takim przypadku polecam „nieustaja milosc z daleka, bardzo z daleka” 🙂
Pare lat temu zbyt doslownie wzielam sobie do serca taka praktyke i nie zwracalam uwagi na to, jak sama sie w takiej sytuacji czuje. Polecam pamietac o sobie w pierwszej kolejnosci, a wszystkich innych kochac wedle mozliwosci, jakie te poszczegolne relacje zakladaja.
Moze oczywiste, ale dla mnie kiedys nie bylo i duzo przez taka praktyke ucierpialam.
Wniosek mam taki, iz milosc do niektorych musi sie ograniczyc jedynie do polecania go Bogu 🙂 co wcale nie jest zla opcja !
W wypadku takich osób raczej bym praktykował – jak to zalecał Patańdżali – „obojętność wobec osób, które wg nas postępują źle” lub współczucie (w końca krzywdzenie innych, czy ktoś to czuje czy nie, jest cierpieniem dla osoby krzywdzącej), a jeśli już miłość to powiedziałbym o miłości do – upraszczając odrobinę temat – „boskiego pierwiastka” w danej osobie. Pamiętajmy, że jednak krzywda nie podlega tolerancji ani miłości, byłoby to tworzenie toksycznej sytuacji.
P.S. Przypomniało mi się błogosławieństwo dla cara w „Skrzypku na dachu”: „Niech Bóg błogosławi cara i trzyma go z daleka od nas” 😉