Wiele osób zna „Pranajamę” Iyengara, ale w języku polskim wydano również nieco mniej znany podręcznik Ranjita Sen Gupty pt. „Joga oddechu. Pranajama” (ang. Tytuł „Pranayama. A Conscious Way of Breathing”). Tak się złożyło, że miałem okazję poznać Ranjita i jego żonę Karimę w 2007 roku w Holandii, będąc akurat na świeżo po lekturze polskiego tłumaczenia jego książki. Był to dla mnie okres, w którym moja praktyka pranajamy zdecydowanie potrzebowała znaczącego odświeżenia i właśnie książka Ranjita, jak również możliwość osobistego kontaktu z nim nakierowała moją praktykę w tej materii na odpowiednie tory, po których idzie do dzisiaj.
Sam Ranjit Sen Gupta wydaje mi się podobny w stylu bycia do Śrivatsy Ramaswamiego – dosyć ortodoksyjny i tradycyjny w swoim nauczaniu, a jednak prosty, klarowny i bardzo przystępny w kontakcie, chętny do dzielenia się bogactwem swojej wiedzy. I taka jest właśnie jego książka – dosyć ortodoksyjna w przekazywaniu wiedzy, jednocześnie pełna szacunku do różnych tradycji (autor cytuje i Iyengara i Vishnu-devanandę i Hazrat Inayata Khana). Przy całym oddaniu tradycji i klasycznemu przekazaniu swojego doświadczenia, jednak pozycja pozostaje prosta i nadaje się jako przewodnik do zgłębiania pranajamy krok po kroku i dla początkujących i dla dłużej praktykujących.
Książka składa się z 7 rozdziałów. Pierwszy rozdział jest wyjątkowym wprowadzeniem w fizjologię oddychania. Nie spotkałem chyba jeszcze innego podręcznika pranajamy, która w tak dokładny sposób wyjaśniałby zagadnienia objętości i pojemności płuc, mechanizmy oddechowe i inne zagadnienia z pogranicza naukowej fizjologii i nauki o oddechu w jodze. Jedynym problemem jest konieczność przeczytania pewnych części rozdziału przynajmniej dwukrotnie dla pełniejszego zrozumienia treści. Drugi rozdział wprowadza w zagadnienia jogi jako systemu (joga ośmiostopniowa), a trzeci definiuje pranajamę jako taką i omawia zagadnienie prany. Rozdział czwarty pozwala czytelnikowi przygotować się do pranajamy (jak siedzieć, jak oddychać, jak przygotować się umysłowo etc.), a rozdział piąty przedstawia już konkretne praktyki. Następna część omawia dalsze praktyki jogi, takie jak pratyahara, dharana i dhyana, jak również prowadzi rozważania na temat zagadnienia kundalini. Jednakże najbardziej chyba wartościową częścią tej publikacji jest siódmy rozdział, który zawiera tabele z kolejnością uczenia się i wprowadzania konkretnych ćwiczeń w pranajamie (konkretne pranajamy, długości oddechu, zatrzymania etc.).
Wartościowym aspektem tej książki jest na pewno podejście autora do tematu, który – niczym Einstein – wydaje się przyjmować motto: „Rzeczy należy upraszczać tak bardzo jak jest to możliwe, ale nie bardziej”. I taka właśnie jest ta książka. Przyznam, że nie zachwycają mnie rozdziały o jodze, pranie i kundalini, ale rozdziały praktyczne (I, IV, V i VII) czynią tę książkę najlepszą publikacją na temat pranajamy w języku polskim. Nie ma u Sen Gupty przekombinowania, które niestety bardzo często jest domeną Iyengara, ale nie ma też uproszczeń, do których przywyczaiły nas rozmaite książki zza ocenu. Polecam gorąco!
Pranajama wciąż przede mną 🙂 Dobrze mieć gotowe źródło wiedzy.
Wow! Pozazdrościć takiej odlotowej dedykacji koledze ;).
@ Bart – no to do roboty! (tj. do pranajamy)
@ Rafał – mam też dedykację od A.G. Mohana na „Yoga Therapy”, ale był mniej wylewny 🙂
Tak czy inaczej polecam książkę.
taaa, do roboty to ja zawsze chętny jestem. Tylko z robotą jak z jedzeniem – akurat do tego co powinienem, zabrać mi się najtrudniej 😉 Za to wszystko inne to i owszem.
takie to właśnie gry umysłu 😉
Życzenia świąteczne już były , a teraz życzę szanownym Joginom Szczęśliwego Nowego Roku 2010 🙂
wszystkiego dobrego 🙂
Książka którą rekomendujesz Macieju jest dostępna i właśnie ją zamówiłem . Do pranajamy jeszcze nie doszedłem w swojej praktyce i być może coś się ruszy w tej materii .
polecam, wszak asany to nie cała joga 🙂
pozdrowienia
aaa co tam, też se kupiłem 🙂
🙂 kurcze, wydawnictwo powinno mi jakąś prowizję płacić 🙂
mam nadzieję, że obaj użyjecie tej książki praktycznie, a nie tylko do czytania…
Noga taboretu mi się ułamała, muszę coś podłożyć żeby się nie kiwał 😉
Jest dla mnie wiarygodna następująca interpretacja zapadniętej klatki piersiowej:
W dzieciństwie człowiek z zapadniętą klatką piersiową był poddany ciągłej pogardzie, poniżaniu, ciągłej traumie odrzucenia przez najbliższych. Chroni serce przed ich nienawiścią (zamiast miłości) wycofując je, skrywając daleko za barkami wypchniętymi do przodu.
Sposobem na przetrwanie we wrogim otoczeniu jest strategia znana światu zwierzęcemu; udawanie trupa; oddychanie tak płytkie, że aż niewidoczne, stopienie się z otoczeniem, bez zwracania uwagi prześladowcy ruchem żeber.
Przeżywanie radości, wysiłku, otwarcia na świat, na bogactwo doświadczeń jest trudne dla tak oddychającego. Tyle emocji się nie pomieści w zamkniętej, spiętej lękowo klatce piersiowej .
Jak powiada Iyengar i psycholodzy zachodni: w ciele zapisane jest każde doświadczenie.
Innym sposobem obrony Dziecka jest osłonięcie go potężną klatą. Potężną zawsze i wszędzie. Także wtedy kiedy nikt Dziecka nie może zranić.
Aż „kulturycha „ zapomina po co dźwiga ciągle nieruchomą wielką klatę.
Przeżywa non stop jeden stan psychiczny; niezmienną moc. Nic poza nią. Szpan. Sylvester Stalone. Trudno być wtedy beztroskim , czy cieszyć się jak dziecko, zachowywać inteligentnie .
Niektórzy ludzie tak czy inaczej ustawiając się w życiu, powoli, latami umierają.
Coraz mniej jest energii w obronnych strukturach oddechowych, w mięśniach, układzie nerwowym. Oddech jest ledwo wyczuwalny.
Z jednej strony wzorzec oddechowy wypracowywany jest latami, z powodów istotnych dla przeżycia, albo dyktowany jest najgłębszymi procesami życiowymi. Ale nie zawsze nieświadomy wybór wzorca jest optymalny, powoduje też dużo strat.
Przedstawiam tu wersje skrajne wzorców oddechowych. Na treningach spotykamy się z nimi w różnych stopniach.
Może zdarzyć się, że „zawodnik” ćwiczy pranajamę od wielkiego dzwonu , tylko gdy trener prowadzi go za rączkę .
Nie zmieni wtedy swego oddechowego sposobu na życie. Nawet nie zainicjuje procesu przemiany. Może tylko będzie miał parę niepokojących snów i zaskakujących go reakcji.
Jestem za świadomością doniosłości dłuższego praktykowania pranajamy. Jestem za miękkim traktowaniem oddychania , tak jak van Hoften, Arnold Mindel, Pearls miękko traktują ciało. To mądrzejsze. Mądrzejsze niż entuzjastyczne rzucanie się na pranajamę jak na cudowną pigułę, o której wiadomo, że jest dobra na wszystko. Nie trzeba nic więcej wiedzieć tylko to, że jest cudowna ; nie trzeba nic wiedzieć komu ją aplikujemy , ani jak działa.
Bez zapewnienia sobie bezpieczeństwa , kompetentnej opieki można sobie zaszkodzić przypadkową praktyką, na hurra.
Niektórzy trenerzy uważają, że warto podejmować decyzję na całe życie, zabierając się za pranajamę. Proces gruntownej przemiany i na poziomie neurologicznym, nie może być lekkomyślnie porzucony, czy robiony bez sprawdzania skutków. A czasami to ciężkie przeprawy uczuciowe. Na dodatek konieczne. Musi boleć. Nawet ci trenerzy nie uznają pewnych aspektów siebie, żeby mieć złudzenie pełnej kontroli nad swoim ciałem. Ale Natura nie poddaje się pełnej kontroli.
Jestem za poznaniem swego wzorca oddechowego, utożsamieniem się z nim w pierwszej kolejności, a dopiero potem za zmienianiem tego co się dobrze zna, co jest bliskie, za co czujemy się odpowiedzialni.
Ograniczenie się do pojmowania siebie jako dość obojętnego a może nielubianego mechanizmu fizycznego, dość topornego i odpornego na błędy używania, oddanego miłemu (a może głupiemu) gościowi do naprawy, źle rokuje tak praktykującemu pranajamę
Ja to myślę, że człowiek w życiu robi dobrze to czego się dobrze nauczył a źle to czego się nie nauczył.
A kto dziś uczy dzieci oddychać?
Ja od zawsze miałem kładzione do głowy, że mięśnie gładkie pracują same, bez kontroli itd…
Po lekturze tegoż dzieła po polsku nasuwa mi się jedna taka filozoficzna myśl. Ileż to spie___ć może tłumacz i kiepski edytor. Bo nie chce mi się wierzyć, żeby RSG popełnił taką ilość błędów jaka jest polskim wydaniu. Ostrzegam czytajcie z umysłem otwartym i krytycznym.
Co do rozdziałów praktycznych to rzeczywiście są fantastyczne. Chociaż merytorycznie opis jednej z bandh nie odpowiada temu co mnie uczono to tabelki z zestawem oddechów na każdy dzień, tydzień… miesiące to jest coś cudownego. Niejednemu wprowadzi ład a może i przez pewien formalizm zachęci niektórych do praktyki.
Mnie w każdym razie książka zachęciła. Choć bardzo chętnie przeczytam jakieś angielskie wydanie autoryzowane przez autora.
Tak, pamiętam jak pokazałem Ranjitowi książkę po polsku, a on powiedział, że nie ma pojęcia kto to wydał i skąd to się wzięło w PL 🙂
Wiem, że jest porządnej jakości wydanie niemieckie, angielskiego nie widziałem.
ah so. Deutche, Deutche uber ales. Niestety ja po niemiecku to tylko hilfe i nich schissen umiem kiedy trzeba wykrzyczeć.
🙂
U mnie też z niemieckim nie za bardzo, ale obrazki były ładne w wydaniu niemieckim, które mi Ranjit pokazywał 😉
PROŚBA
Maciek i B@rt ,21- 10-09 rekomendując książki wygłosiliście żarliwe i surowe kazanie o istotności zatrzymania umysłu i najwyższej konieczności szukania czarnego w białym
Maciek pisałeś :
(yogah citta vrrti nirodhah – dla postronnych tłumaczę: “joga jest zatrzymaniem poruszeń umysłu”). Czy nie wydaje Ci się, że “przekonania” doskonale wpasowują się w któreś z 5 poruszeń umysłu albo wręcz w którąś z 5 kleśi- uciążliwości?
Jedną z podstawowych praktyk, które mi przekazał H.J.Witteveen, była praktyka dostrzegania dobrego w złym, a złego w dobrym. To ważna praktyka dla oczyszczenia umysłu od przywiązania. Możesz spojrzeć na swoje przekonanie, które w zasadzie jest dobre, i dostrzec jego złe strony. To odpowie Ci na pytanie dlaczego należy uwalniać się od przekonań, a w każdym razie uwalniać się od przywiązania do przekonań.
Co do moich wykładów, seminariów, artykułów – to jest tylko zapis mojego pewnego doświadczenia. Zawsze podkreślam – nie jedynie słusznego. Jeżeli ktoś będzie posługiwał się tymi wykładami do teoretyzowania i spekulowania to marnuje czas, marnuje energię! Natomiast spełnią one swoje zadanie, jeśli ktoś odwoła się do swojego procesu doświadczania i w ten sposób będzie szukał rozumienia. Ewentualnie jeśli ktoś – uruchomi swój proces doświadczania wewnętrznego przez wykłady, artykuły.
B@rt : „takie porzucanie przekonań, szukanie białego w czarnym i czarnego na białym to nic innego jak zastosowanie teorii względności w życiu codziennym. A jeżeli za tym dodatkowo pójdzie świadomość niestnienia wartości prawdziwej rzeczy i zjawisk to będziemy mieli już łatwo i całkowite pozbycie się przekonań stanie się proste.”
Z tego co tu piszecie po lekturze książki RSG, nie mam pewności czy poddaliście jej treść praktyce Witteveena, bądź teorii względności w życiu codziennym . Poddaliście??????
Okrzyki:” fantastyczne! … Spier___ne! …. Cudowne!… zachęciła mnie do czytania oryginału…. „, są wynikiem dostrzeżenia czarnego w białym, bądź zastosowania teorii względności? Chyba nie ?????
Ponieważ komentarze są tak emocjonalne i deklarujecie pogłębianie studiów, przypuszczam, że dopiero gromadzicie materiał do przepuszczenia przez sieczkarnię, zanim pozbędziecie się najmniejszych nawet przekonań i unieruchomicie wasze umysły.
Gdybyście zademonstrowali używanie polecanych przez Was narzędzi do całkowitego pozbycia się przekonań, wcześniej nabytych od Sen Gupty, z pełnym sukcesem, praktyka dostrzegania złego w dobrym i odwrotnie, stałaby się dla mnie bliższa.
I wiedziałbym jak się odwołujecie do swego doświadczenia.
Byłoby miło.
I nie narażałbym się na dyganie uciążliwości. I na wieloletnie tyranie dla opanowania technik RSG do stanu nieświadomej kompetencji ( w takim stanie starzy kierowcy depczą pedały i przerzucają biegi)
A jeszcze mógłbym mieć przekonanie, że zrobiłem postęp w swojej praktyce!
@ Modest – nie bardzo rozumiem do czego pijesz. Dla mnie to lekko bełkotliwe jest. Wskazałem na dobre i złe strony książki Ranjita. Nie wiem, co Cię tak ugryzło… Czy to, że bardziej polecam książkę Ranjita niż Iyengara?
Natomiast jedna rzecz rzuca mi się w oczy w Twojej wypowiedzi…
Raczej nie sądzę jakobyśmy szukali stanu nieświadomej kompetencji w pranajamie. Mam wrażenie, że tu raczej o świadomość chodzi. O ile ruch ciała da się zaprogramować, zautomatyzować to oddechu nie bardzo, ponieważ jest czynności niezależną od woli.
pozdr.
Dla mnie praktyka dostrzegania złego w dobrym i dobrego w złym nie jest tożsama z uznawaniem dobrego za złe i złego za dobre. Nie znaczy, że nie należy innych ostrzegać. Nie prowadzi również do zostania smutasem wyzutym z radości i emocji. Powaga zabija powoli jak głosi jeden z fajniejszych portali.
A gdyby tak poważnie i bez emocji chcieć zawsze i wszystko poddawać zamianie dobrego na złe i vice versa to się musi skończyć ostrą schizofrenią. Nie można z łopaty robić filozofii życia. Narzędzia się stosuje tam gdzie i kiedy trzeba.
Maciej, rozumiem że w przypadku te ksiażki, wskazanie jej zalet i wad jest dla Ciebie efektem użycia praktyki szukania czarnego w białym.
Nie przedkładam technik oddechowych Iyengara nad nad techniki Ranjita.
Uważam, że wazniejsze od jakichkolwiek pranajam jest poznanie siebie , akceptacja, w oddeechu nie poddanym żadnemu treningowi. Brak samowiedzy, akceptacji siebie, jakim sie jest bez doskonalenia, przypomina mi operowanie chirurgicznym lancetem pranajamy, ciała którego sie nie widzi, i nie zna. I być może nie lubi.
Rozumiem, że nie odnosisz sie w swojej wypwiedzi do prosby o demonstrację oczyszczania umysłu od przekonań Ranjita na temat pranajamy.
B@rt, rozumiem z Twojej wypowiedzi, że dostrzeganie złego w dobrym , dobrego w złym nie jest dla Ciebie tożsame z uznawaniem dobrego za złe , a złego za dobre.
Dlatego nie uznajesz błedów translatorskich , niedbalstwa wydawniczego, za dobre. Co złe to złe. Nie ma zmiłuj.
Chyba zeby w tym złym dostrzec dobre, bez utożsamiania ze złym. Ale tak wytrwale nie stosujesz teorii wzgledności na codzienny użytek.
Bo to jednak łopata, jak piszesz; dobra do odgarniania sniegu , ale nie do ……..czego?
Taka teoria wzgledności jako łopata nadaje sie do pouczania kolesi z netu?
Mam nadzieję,że nie spowazniejesz za bardzo , czytajać powyzsze.
Nawet zębami nie zazgrzytasz ?????????????????
@ Modest – mam wrażenie, że nie zrozumiałeś celu praktyki dostrzegania dobra w złym, a złego w dobrym. Pisałem wyraźnie, że celem jest oczyszczenie umysłu. Czy sądzisz, że gdybym uprawiał tu bełkot na złego w dobrym w książce i dobrego w złym to oczyściłbym umysł czytelników bloga czy wprowadzał ich w stronę schizofrenii..?
@Modest, jadasz zupy? albo niepitne jogurty?
To jak będziesz jadł np.: zupę to rzuć okiem na łyżkę. Potem zwizualizuj sobie w jej roli łopatę. 🙂 Już powinno być jasne co do czego. 😉
Ja nie potrafię dobrze pisać w sieci. Jak napiszę co ja sądzę to zawsze gdzieś mnie wyzwą od samolubów, jak zapomnę napisać, że to moje zdanie to jedni stwierdzą, że generalizuję a inni, że pouczam. A tak naprawdę to przecież jeżeli nie ma podanych źródeł to zawsze jest moje i tylko moje prywatne zdanie. Można i należy się z nim nie zgadzać, bo jak już gdzieś mówiłem i mówić będę – niekwestionowane autorytety to intelektualne wydmuszki. 😉
No cóż, wracając do błędów edytorskich, błąd jest chyba zawsze jest zły? Nie?, taka jest zdaje się definicja błędu. Jakie są jego dobre cechy? No proste, po pierwsze nie popełnia błędów tylko ten co nic nie robi. Ale nie było celem mojej wypowiedzi wychwalanie edytora i tłumacza, że się za tą pozycję wziął tylko ostrzeżenie czytelnika, żeby czytał z rozwagą. Więc w tym wypadku błędy edytorskie są konsekwencją przedsięwziętej fajnej idei. Po drugie, errare humanum est, więc tłumacz/edytor pokazuje się nam z ludzkiej strony. ( inna sprawa, że tak patrząc na dzisiejszy świat to raczej humanum errare est 😉 Po trzecie i najistotniejsze jak są w tekście błędy a czytelnik o nich wie to może przeczyta o pranajamie z dużo większą uwagą niż Harlekina czy codzienny Fakt. Można w błędach znajdować dobre strony. Poważne i mniej poważne. Ale czy zaraz trzeba o nich pisać?
Ciekawa sprawa ta względność a dostrzeganie dobrego w złym i na odwrót (swoją drogą trzeba by na to wymyślić jakąś krótszą, mądrze brzmiącą nazwę, której nikt nie będzie rozumiał, np.: rewertyzacja (copyrights, Bart 2010), względność a rewertyzacja, Dla mnie to dwa różne ćwiczenia umysłu. Błąd może mieć dobre cechy bo wzbudzi uwagę czytelnika ale bezwzględnie jego zaistnienie obniża wartość przekładu. Wielkość błędu edytorskiego może mieć jednak względnie małe znaczenie ponieważ np.: uproszczenie mula bandhy do zaciśnięcia zwieracza może mieć większe, negatywne konsekwencje dla czytającego.
ufff… dobra idę na jogę.
Dyskusja zapoczątkowana 21 .10.09 po zarekomendowaniu książek przez Macieja , doszła IMHO do królestwa surrealistów chichoczących w oparach absurdu. I to bez trawki. Alfred Jarry chyba by się nią zainteresował, gdyby czytał jej zapis. Monty Python może kopsnąłby nam trochę kasy na ciągniecie jej dalej.
Dziękuję panom za uczestnictwo w niej. Wyniosłem z niej korzyści natury dość odległej od tematu dyskusji.
Czytając komentarze z 21.10.09 widzę, że bardzo łatwo wszedłem w polemiczną interakcję z Maciejem.
Do zrozumienia co działo się w dyskusji przydaje mi się metafora królestw, rancho, , w najgorszym przypadku farm .
W królestwie myśli Macieja wydaje się działać jego konstytucyjne prawo do oddziaływania na innych.
Ja poszedłem za odruchem walczenia o ład , autorytet w królestwie nie moim. Tu w królestwie Macieja.
– bo on zaczął, zakwestionował moje przekonanie o ważności doświadczenia własnego! – Krzyczy królewicz Adaś
Nie chodzi mi o niewzruszoną obojętność na oddziaływania innych ludzi.— powiadam ja, stratosferyczny Patriarcha
Dobra byłaby współpraca królestw, czy rancz. Choćby wymiana doświadczeń w uprawie kukurydzy miedzy ranczo króla Macieja… i moim.
Albo pomoc w zbiorach, czy odpór szarańczy.
Ze swojej strony widzę trudność w urzeczywistnieniu tych życzeń , bo wprost przepadam za walczeniem o ład i autorytet w innych niż moje królestwach. Pasjami……… pasjami, walczę z innym królami, żeby byli wielcy, spójni i ludzcy. Trudno mi sie powstrzymać. Mam taki mus.
Wystarczy, ze król Maciuś … mnie pouczy i już jestem przy jego tronie, przy którym wygłasza edykty i walczę do upadłego o ład, w nie moim rancho. To jest jak burza, żywioł.
Nie zajmujemy się tu wynalazkami komputerowymi. Nie jesteśmy w Krzemowej Dolinie. Nie pasjonujemy się rowerami. To co jest wspólne, to robienie asan, joga- ogólniej biorąc.
Panowie, powiem tak: IMHO, medytacja jest powszechnie stosowana na naszym kontynencie i w przeszłości jako metoda wyciszania umysłu.
Przez praktykujących buddyzm, adeptów sztuk walki, instytuty medyczne, stowarzyszenie Mindfullnes i inne.
Wasze autorskie propozycje eksperymentów myślowych (wizualizowanie łopaty w trakcie jedzenia łyżeczką niepitego jogurtu czy próby odpowiedzenia na pytanie: >>> Czy sądzisz, że gdybym uprawiał tu bełkot na złego w dobrym w książce i dobrego w złym to oczyściłbym umysł czytelników bloga czy wprowadzał ich w stronę schizofrenii..? <<<<) wydają się być w duchu koanów.
Trudne dla mnie w użyciu. Wydają się mieć zastosowanie dla bibliotecznych książkożerców, na wieki wieków ograniczonych do głowy. Tak samo dostrzeganie dobrego w złym i odwrotnie, jest techniką bardzo dobra dla krytyków literackich, dla zaprzysięgłych jajogłowych..
Dla mnie lepsze są metody włączające do wyciszania umysłu ciało, fizjologię, emocje i wyznawane wartości.
IMHO, po wielu latach pracy z ciałem rozwój duchowy , którego początkiem jest wyciszenie umysłu, bez udziału ciał, nie ma sensu.
Pozostaje sprawa niespójności dwu przekonań; postulat odwiązywania się od przekonań i przekonania o ważności doświadczenia własnego.
Ogólniej: potrzebuję ładu, koherencji w swoich przeświadczeniach a jednocześnie uznaję postulat odwiązywania się od nich .
To jest fiir mich, na dziś, sprawa otwarta.
Modest,
1. Proszę rozmawiając ze mną – odnoś się do komentarzy moich tylko. Bart jest co prawda moim uczniem, ale jest dorosły i samodzielny, ma swoje zdanie.
2. Przeczytaj swoje komentarze. Przeciwstawiasz się „książkożerstwu” i podejściu intelektualnemu. Chwalisz prostotę. Ale powiedz szczerze: przemawia przez Ciebie prostota???
pozdr.
No fajnie. Szacun.
Tylko taka mała dygresja o fundamentach motywacji:
„Ze swojej strony widzę trudność w urzeczywistnieniu tych życzeń , bo wprost przepadam za walczeniem o ład i autorytet w innych niż moje królestwach. Pasjami……… pasjami, walczę z innym królami, żeby byli wielcy, spójni i ludzcy. Trudno mi sie powstrzymać. Mam taki mus.”
Pan Bush na przykład w to wierzy/-ł ale czy Ty naprawdę wierzysz @Modest, że ład i autorytet gdziekolwiek można wywalczyć?
Macieju.
1 Masz jak w banku odnoszenie sie tylko do Twoich komentarzy.
2 tak ze dwie , trzy ksiazki miesiecznie czytam, Siedzę teraz w pokoju z półkami pełnymi ksiażek , które są dla mnie ważne. Gdy nie trenuję to czytam, chyba ,że klikam, albo bujam sie po morzu. Czasami maluję. Nie jestem więc klasycznym molem ksiazkowym, ksiązkożercą. Maria Janion jest.. Barańczak. Znam paru profesorów oddychajacych zapachem ksiazek.
Pasja myslenia Wilbera , czy Hanah Arendt porywa mnie. Sama w sobie, jako pasja- prosta jest.
Odpowiadając na Twoje pytanie , biorę pod uwagę tylko moje reagowanie zainicjowane 21 .10.09 przez Ciebie.– wolałbym, żeby było prostrze, żebym doszedł od razu w październiku do tego , do czego doszedłem teraz w styczniu 2010.
Wazne jest dla mnie w tej historii
że ja małolat i ja dorosły , grali na jedną bramkę, że dorosły odebrał piłkę z podania małolata. Nie wzieli sie za łby , tez jeden nie wypiał sie na drugiego. To mnie buduje.
Ale wazniejsze niz układy na moim rancho jest pytanie:
jakie robienie jogi , dzisiaj, jest w porzo? mainstream? , alternatywa? komercha? rząd dusz? intelektualna wyprawa w dżunglę? prowadzenie szkółki dla dziatek?
A bliżej tematu komentarzy– jak pogodzić aktywność intelektulną z wyciszaniem umysłu?
O tym, potem. Dziekuje Ci za rozmowę.
B@rt
w tym sęk że napadam na sasiednie rancha i robię ich włascicielom edukację uszlachetniajacą, czy chcą tego czy nie, a na moim rancho syf. Chwasty, zero życia….
No………. dzikie zycie to jest .
Nie uczę się ładnego , kulturalnego trendy oddychania do popisywania sie w mediach, tylko nawołuję pilnych uczniów i uczennice do zrozumienia co mówi im, ich własne ciało niewytresowanym oddechem.
Cos mi sie wydaje, że niegłupio gadam. Trzeba wejść w szczegóły.